Burze w szklance wody

Po powrocie z Kanady na parę lat wprowadziłam się z powrotem do domu rodzinnego, tym samym
stając się typowym przedstawicielem the boomerang generation. Moje i rodziców uczenie się siebie
nawzajem odbywało się bardzo harmonijnie, choć scalenie się w rodzinę dwa plus jeden (mój brat już
opuścił wtedy gniazdo) uwypukliło pewne nowe zwyczaje, które nabyłam już jako dorosła osoba. Na
przykład mama śmiała się trochę ze mnie, bo zimą nosiłam okulary słoneczne, jak prawie wszyscy w
Quebecu, a w Polsce z tymi okularami uchodziłam za niegroźną ekscentryczkę.

Pewnego wieczoru zastałam moich rodziców w kuchni na ożywionej rozmowie. Byli zafrasowani, bo
zadzwonił do nich zaprzyjaźniony duszpasterz, mający w zwyczaju spadać im w gościnę
nieoczekiwanie i spontanicznie, mimo swojego podeszłego już wieku. W rozmowie telefonicznej
zaznaczył, że chce być odebrany i rozumiało się samo przez się, że zaanektuje pokój gościnny na
nocleg. Sęk w tym, że rodzice mieli w te dni dość napięty grafik i nie wiedzieli jak sobie wszystko zgrać
z oczekiwaniami tego zakonnika.

To, że scena rozegrała się niedługo po moim powrocie z Kanady, nie jest bez znaczenia. Byłam
samodzielna po siedmioletnich szlifach. Co często się zdarza jako efekt uboczny świeżo nabytej
samodzielności, byłam zbytnio skupiona na swoim „ja” i na afirmowaniu praw jednostki. W Kanadzie
nauczyłam się wielu bardzo cennych rzeczy, ale nie przeszło mi jeszcze przez myśl, że na pewno
jednej rzeczy, czyli oczekiwania, że życie będzie przebiegało na moich zasadach i zawsze będzie
przewidywalne i fair, należy się czym prędzej oduczyć.

Z przekonaniem godnym misjonarza pouczyłam rodziców, że nikt nie ma prawa zawiadywać ich
czasem i mogą przecież odmówić, „bądźcie asertywni i tyle. Koniec kropka.” Targało mną oburzenie,
że ktoś im, poczciwie i pracowicie żyjącym i rozgrywającym bogatą w obowiązki codzienność, śmie
robić taki kłopot, nawet po starej znajomości. Objawianie się bez informowania z wyprzedzeniem i
jeszcze oczekiwanie, że się złożą w dziesięć stron, żeby spełnić czyjeś oczekiwania. Bez sensu.

Na szczęście rodzice nie posłuchali moich „światłych” rad. Dokonali niemożliwego, czyli zrezygnowali
z jakiegoś zebrania, a mama chyba nawet przesiadła się na autobus by udostępnić tacie samochód w
strategicznej porze, w końcu przywieźli i ugościli jak najserdeczniej kogoś, na kim im zależało. Nawet
za cenę stresu związanego z niesprzyjającym grafikiem. Wszystko z wdziękiem, bez cienia
zrezygnowanego męczeństwa czy wielkiej łaski, zadaniowo, bo w tym są świetni. Na szczęście puścili
moje dobre rady mimo uszu.

Dynamika oburzenia
Sytuacja związana z wizytą tego zakonnika stała się moim wytrychem do rozumienia wielu
współczesnych mechanizmów i roli, jaką odgrywają nich emocje, które w pewnym sensie chcemy
czuć. W wielu kręgach występuje zjawisko chronicznego wkurzania się na świat otaczający. Oburzenie
na dyskomfort, na konieczność zrobienia czegoś nieplanowanego, na dodatkowy wysiłek, dodatkową
ofiarę, to dziś starannie pielęgnowany materiał wybuchowy. Bardzo często ludzie, którym zasadniczo
nie zbywa na niczym, co w życiu istotne, chodzą w permanentnym stanie oburzenia, dbając o jego
utrzymanie niczym Westalki o powierzony im święty płomień.

Co więcej, często są dodatkowo oburzeni tym, że inni nie podzielają ich oburzenia. W ich oczach,
bycie nie-oburzonym świadczy o tym, że jest się na niższym stopniu świadomości społeczno-politycznej,

a wręcz w prymitywnym stadium rozwoju jednostkowego. Próbują więc czasami tym
oburzeniem zarażać, pękając z dumy, że widzą więcej i patrzą dalej niż ci, którzy emocjonują się o
wiele mniej albo wcale, biorą sprawy na klatę bez większej refleksji, albo w ogóle zajmują się czymś
innym niż emocje.

“To dla czyjegoś dobra”

Podchwytliwym aspektem oburzenia utrudniającym jednoznaczną ocenę jest jego pozornie
altruistyczne źródło. U wielu osób tego typu emocje pojawiają się w związku z zauważeniem czyjejś
krzywdy, zatem albo w dużej mierze mają one uzasadnienie moralne, albo takie uzasadnienie jest
dorabiane na potrzebę głodnego pochwał ego szlachetnego oburzonego. Różnica jest ogromna. W tej
drugiej sytuacji oburzenie to sztuczny twór, „moc w gębie”, czyli klasyczne virtue signalling, które
potrzebuje się wiecznie czymś karmić. Ktoś rozkoszuje się tym, że zauważył niesprawiedliwość lub
ucisk. Czuje się moralnie lepszy od wszystkich zaangażowanych w sytuację, bo sytuację zdemaskował
i się na jej poczet oburzył, (niby?) dla dobra innych. Tak jak ja przy okazji odwiedzin zakonnika: gdzieś
w środku pękałam z dumy, że zauważyłam problem i go nazwałam oraz w „mądrości swojej”
zaoferowałam rodzicom protokół postępowania. Odwołałam się do prawa do odmowy. Wyniosłam
na piedestał prawo do decydowania o własnym czasie i niezakłóconego świętego spokoju.

Tylko że pielęgnując święty spokój rodzice by coś niechybnie zaprzepaścili: wartościowe spotkanie z
miłym sercu człowiekiem.

Emocje alternatywne

Wiadomo, że są sytuacje, których nie powinno się brać bez szemrania na barki i wykazanie się
asertywnością lub umiejętnością protestu i odmowy jest czymś pożądanym. Są sytuacje, w których
trzeba się czemuś sprzeciwić i postawić granice. Śmiem jednak wysunąć tezę, że akurat oburzenie jest
kiepską walutą i warto ją wymienić na inną z bogatej palety emocji (bo jednak często wybieramy, co
chcemy czuć). Zamiast oburzać, coś może nas uwierać, boleć, skłaniać do zastanowienia,
prowokować do szybkiego działania. Można to coś wynegocjować, zmienić, dopasowywać do
warunków. Są przecież różne rodzaje moszczenia się w rzeczywistości, i człowiek jest istotą
obdarzoną nieprawdopodobnymi zdolnościami adaptacji fizycznej i mentalnej. Jest na ogół
przestrzeń na spokojne działanie, na rozważenie tego jak sobie poradzić.

Pobojowisko

Wyrastająca z oburzenia asertywność i życie pod dyktando sloganu „bo mam do tego
prawo” to postawy, które powinny być opatrzone ostrzeżeniami podobnymi to tych, które znaleźć
można na paczkach papierosów.

Ludzie często wpadają w pułapkę rozumując, że wszystko co uwiera, co jest nadprogramowe, musi
oburzać i trzeba się tego pozbyć, a przynajmniej należy się w czambuł na to oburzyć. Myślą, że
wszystkim trzeba oszczędzić nieoczekiwanych wyzwań i dbać o ich wrażliwe uczucia, dając im do ręki
wątpliwej jakości narzędzia do rozgrywania niewygodnych okoliczności. Podczas gdy korzystniej
zetrzeć się z rzeczywistością i w mozole przekuć swoje trudności na coś wartościowego.

Nawykowo podsycane oburzenie może popchnąć nas do radykalnych, bezdusznych cięć. Czy w ultra-
asertywnym układzie byłoby w ogóle możliwe macierzyństwo, które tak często polega na gaszeniu irytacji

morzem cierpliwości, nierzadko wbrew kłębiącej się w nas złości? Czy byłoby możliwe
spokojne zaakceptowanie nieplanowanej ciąży? Zrozumienie, że w życiu nie jest zawsze
przewidywalnie i sprawiedliwie? Zaopiekowanie się z miłością starszą osobą z rodziny, choć mieliśmy
zupełnie inne pomysły na zagospodarowanie swojego czasu? Przyjęcie pod dach trzy razy większej
liczby gości, niż się spodziewaliśmy?

Jakże fałszywa jest ta dychotomia, którą narzuca tanie oburzenie, że albo jest się męczennikiem-
frajerem, który daje się wodzić za nos, wykorzystywać, godzić na sytuacje losowe z pokorą, albo
świadomym, oburzonym mądralą, gotowym przewrócić wszystko do góry nogami i ostentacyjnie
pokazać swą asertywność lub nakłaniać innych do egzekwowania swoich praw, żeby tylko było „fair.”
Nierzadko tego typu „fair” solidnie daje popalić i temu, kto je forsuje, i otoczeniu, zubażając relacje.
Zamyka drogę. Niby tylko broni status quo, a jednak pozostawia po sobie pobojowisko.

Tymczasem gotowość na życiową przygodę oraz otwartość na przejściowe trudności to często
najwłaściwsza droga. Im dalej odejdziemy od pustej manifestacji li tylko „praw”, i oszczędzania siebie
ponad miarę, tym większa szansa, że zyskamy wiarę w siebie i swoje siły, umocnimy więzi i
utrzymamy w sobie otwartość na nowe. A to nowe, choć znajduje się za źle wyprofilowanym
zakrętem, który znacznie obniży nasz komfort jazdy, jest jak wzgórze z oszałamiającym widokiem.

2 komentarze
  • Iga
    Wstawiony o 00:25h, 13 czerwca Odpowiedz

    Bardzo fajne przemyślenia, Dodalabym, że można się zastanowić czasem w takich sytuacjach nad hierarchią wartości. Np Czy bardziej cenimy swoją swobodę, czy też przyjaźń, związek łączący nas z drugim człowiekiem.

  • Maria
    Wstawiony o 19:54h, 22 października Odpowiedz

    Magdulko, super przemyślenia i trafnie opisane emocje towarzyszące nadmiernrj ochronie “swoich praw”,

Post A Reply to Maria Cancel Reply