Ręce, którym ufam: wywiad z położną Anną Battek

Ręce, którym ufam: wywiad z położną Anną Battek

Zaczynam tę rozmowę z przejęciem, bo nie rozmawiam z przypadkowym pracownikiem medycznym, ale z kimś, kto odegrał kluczową rolę w moim życiu: to dzięki Pani fachowej pomocy moje dzieci (drugie i trzecie) przyszły bezpiecznie na świat, mimo zablokowanego barku w jednym przypadku, mimo chaotycznej i niezdecydowanej akcji porodowej w drugim. To Pani je pierwsza dotknęła i przytuliła w bezpiecznym uścisku. Skąd Pani wiedziała, że bycie położną jest Pani powołaniem?

Bardzo mi miło, że moja osoba, wywołuje pozytywne emocje, mimo że Pani porody nie do końca były idealnymi, z punktu widzenia surowego położnictwa. Po tych kilkunastu latachpracy na sali porodowej, coraz bardziej uświadamiam sobie, jakim zaszczytem jest dla położnej towarzyszenie kobiecie w tak wyjątkowym fragmencie życia, jakim jest poród. Z każdym porodem uświadamiam sobie, jaka odpowiedzialność spoczywa na nas, położnych, nie tylko pod względem typowo prawnym, za zdrowie i życie kobiety i jej dziecka, ale za to, co pozostanie w jej wspomnieniach z porodu na zawsze… Położną zostałam trochę przez przypadek… Zdawałam na biologię, ale koleżanka z liceum, której mama jest położną, namówiła mnie na szkołę medyczną dla położnych.  No i tak obie zaczęłyśmy wspólnie tą ciężką drogę. Pokochałam ten zawód! Zdobyłam dyplom z wyróżnieniem.  A praca na sali porodowej to było to, co chciałam robić. W czasie, kiedy kończyłam staż podyplomowy, okazało się, że w szpitalu zwalnia się etat na porodówce. Ówczesna pani oddziałowa wyczuła mój potencjał 🙂 i dała mi szansę. Myślę, że nie żałuje, że mi zaufała 😉

Jestem szczęśliwa, że jak dotąd wszystkie dzieci udało mi się urodzić siłami natury. Każde z tych doświadczeń było inne i właściwie każde z nich pokazało mi dobitnie własne ograniczenia, przede wszystkim duży lęk przed parciem, skrępowanie w zetknięciu z własną niekontrolowaną fizjologią, nie mówiąc o tym, że przy trzecim porodzie nie potrafiłam wyłączyć głowy.  Wydaje mi się, że z takimi wyzwaniami boryka się wiele kobiet, które przyjeżdżają na porodówkę. Gdyby Pani mogła w ciągu kilku sekund przekazać rodzącej kilka ważnych prawd/słów zachęty dotyczących właściwego nastawienia do porodu, czego by one dotyczyły?

Im bardziej kobieta chce panować nad przebiegiem porodu, analizować jego przebieg w trakcie jego trwania, im mocniej uruchamia myślenie na sali porodowej, tym większa szansa na to, że poród będzie trwał w nieskończoność, a i tak skończy się na sali operacyjnej. Wyłączenie myślenia w porodzie jest trudne, jednak jest możliwe. Poród to tylko kilka, kilkanaście godzin w naszym życiu. To akurat jest czas na odpoczynek dla mózgu, a czas pracy instynktu.

Tylko właśnie, jak to do końca pogodzić? Po szkole rodzenia ma się świadomość jak przebiegają różne fazy porodu, po wcześniejszych porodach wie się, że to jest wysiłek i w pewnym sensie walka, włącza się chęć kontrolowania procesu przez głowę…. jak tutaj pogodzić wiedzę z instynktem?

No nie ukrywam, że jest to bardzo, bardzo trudne, myślę, że wręcz niewykonalne w stu procentach w warunkach szpitalnych.  Często nie sprzyja temu atmosfera pośpiechu, dezinformacja, brak intymności. Kobiety boją się, że ktoś będzie je źle oceniał,  jeśli dadzą upust emocjom w porodzie. Boją się powiedzieć o swoich lękach. Chcą być idealne i chcą, żeby ich porody przebiegały idealnie. Myślę, że dobremu porodowi sprzyja dobra atmosfera: wzajemne zaufanie, akceptacja i wyrozumiałość wobec siebie nawzajem. Dotyczy całego teamu porodowego. Wtedy kobieta czuje się „nieograniczona” procedurą rodzenia dziecka. Łatwiej wyłączyć głowę.

Mogłabym udowodnić, że jeśli rodząca i ja „złapiemy” dobry kontakt, ona poczuje bezpieczeństwo, zwerbalizuje swoje potrzeby i obawy, wie, że może mi zaufać i przestaje analizować wszystko, co dzieje się wokół niej, to autentycznie poród zdaje się być łagodniejszy, normalny….

Mówi się trochę o tym, że trudno nam się teraz rodzi i jest duży lęk przed naturą – stąd tak dużo cięć, między innymi. Ale czy są rzeczy, które zmieniły się w społecznym nastawieniu na korzyść?

Gdy zaczynałam pracę na porodówce, widziałam, że jest duża presja na czas trwania porodu. Kobiety chciały rodzić szybko, bez względu na konsekwencje dla siebie i dla dziecka. A i najlepsze położne to były takie, które „umiały” te porody szybko zrobić. Z biegiem lat widzę, że wśród zwolenniczek porodów naturalnych, powiększa się grupa kobiet, którym nie zależy na czasie, ale na jakości porodu. Oczywiście, jasne jest, że szybki poród też jest ok, pod warunkiem, że nie jest przyczyną agresywnej medykalizacji.

Jedną z pozytywnych zmian jest pewnie większe zaangażowanie tatusiów.

Hmm… owszem, obserwuje się coraz większe zaangażowanie tatusiów, ale to akurat nie do końca wpływa korzystnie na zmniejszenie lęku porodowego kobiet. Nie generalizuję, ale panowie, którzy nie są przygotowani do porodu (bardzo dużo takich, bo po prostu nie mają czasu na zajęcia Szkoły Rodzenia, czy spotkania z położną), są bardzo zniecierpliwieni, wystraszeni, czują się niepewnie, nie wiedzą, co mają robić. To oni często wymuszają cięcia cesarskie, bo przeraża ich np. wokalizowanie partnerki w trakcie skurczów. Trudno ich wtedy przekonywać, że wszystko jest ok, że tak po prostu wygląda poród.

Na szczęście są też panowie, którzy są niesamowici w porodzie. Są naprawdę aktywnymi uczestnikami porodu swojego dziecka. Wczuwają się w potrzeby kobiety. Znają teorię porodu i potrafią przełożyć tą wiedzę na praktykę.

Dlatego jestem optymistką! Mam nadzieję, że każdy przyszły rodzic będzie miał możliwość świadomie przygotować się do przyjścia dziecka na świat. Że kobiety będą mogły ŚWIADOMIE podjąć decyzję, jaką drogą ich dziecko przyjdzie na świat. Że zwiększy się zaufanie do nas, do położnych, ale przede wszystkim kobiety zaczną wierzyć w siebie i swoje możliwości. Uff… rozmarzyłam się, ale wierzę, że nie zabrniemy tak daleko, że odwrotu nie będzie.

Mój mąż był obecny i bardzo pomocny przy pierwszym porodzie, bardzo doceniłam jego obecność i zaangażowanie. Przy drugim porodzie również był i pomagał, ale odczuwałam jego obecność jako nieco zbędną. Przy trzecim porodzie postanowiłam, że urodzę sama z Panią, a mąż dostanie telefon już po. Nie mogłam znieść myśli, że będzie tam siedział, czekał i zerkał na zegarek. Chciałam “zaszyć się w norze i urodzić.”

Sądzę, że to najlepszy dowód na to, że w czymś, co ja nazywam „samoakceptacją porodową” osiągnęła Pani najwyższy stopień zaawansowania 🙂 Kobieta, która ma wysokie poczucie własnych kompetencji jako matka,  która wydaje dziecko na świat, tak właśnie się zachowuje.

Według mnie – wspaniałe uczucie!

Dlatego ta chęć „zaszycia się” świadczy o uruchomieniu  tegoż właśnie instynktu, którego tak pożądamy w porodzie. Mam nadzieję, że dobrze Pani zrozumie moje słowa, ale popatrzmy np. na kotki, które wydają na świat młode. Szukają bezpiecznego kąta, w cieple, najlepiej w półmroku. Nie chcą obserwatorów. Dopiero, jeśli czują, że coś złego się dzieje, szukają pomocy….Czegoś to Pani nie przypomina?

Czy mogę zapytać jak wygląda od strony psychologicznej poród…. samej położnej? Pani ma własne dzieci. Jak przeszła Pani przez własny poród?

No cóż… „szewc bez butów chodzi”…   Mój pierwszy poród był bardzo trudny. Rodziłam syna w 32 tygodniu ciąży. Nagle. Bardzo się bałam o niego. Chciałam go zatrzymać w macicy, chociaż dla niego lepiej było już się urodzić. Głowa pracowała jak nigdy wcześniej. Bardzo trudne przeżycie, zwłaszcza, że nie obyło się bez wielu powikłań okołoporodowych. Ale wiem dziś, że gdyby nie ludzie, którzy mi wtedy pomagali (z którymi pracuję do dziś), to nie mogłabym przeczytać wczorajszej uwagi w e-dziennikuu mojego siódmoklasisty („głośną rozmową przeszkadza w lekcji”).

Drugi poród miał być już „normalny”. Tak sobie zaplanowałam. Był bardzo intensywny. Tu już nie miałam się czego bać, dlatego mogłam mocno skupić się na odczuwaniu bólu i odrzucaniu propozycji alternatywnych metod jego łagodzenia, które to moja bezradna wobec mnie koleżanka Ania mi proponowała. Dodam, że farmakologiczne też odrzucałam.  Ale czułam się naprawdę bezpiecznie. Byłam spokojna. Mąż nie był obecny, ani przy jednym, ani przy drugim porodzie. Nie chciał. Ja też nie chciałam, nie potrzebowałam tego. 

Gdyby Pani założyła oddział porodowy marzeń/dom narodzin, pod jakimi względami różniłby się on od porodówki w szpitalu państwowym (która nota bene cieszy się bardzo dobrą opinią w Krakowie)?

Byłoby wspaniale, gdybym mogła coś takiego zrobić! Przede wszystkim ciężarne byłyby pod opieką personelu oddziału od samego początku ciąży. Mogłyby otrzymać wsparcie, pomoc na każdym etapie jej trwania. Dawałoby to poczucie bezpieczeństwa kobiecie. Nie byłyby one anonimowe. I my- personel, nie bylibyśmy dla nich anonimowi, przypadkowi. Przyszli rodzice byliby przygotowywani nie tylko do porodu, ale i do rodzicielstwa. Marzy mi się tak totalnie holistyczna opieka na oddziałach położniczych: położne, lekarze położnicy, lekarze neonatolodzy, psycholog, fizjoterapeuta. I normalna, serdeczna rodzinna atmosfera. Bez pośpiechu, bez agresji. Atmosfera wzajemnego zaufania. Wszyscy gramy przecież w jednej drużynie. Czy to zbyt idealna wizja szpitala, oddziału?

 ——-

Pani Anno, z całego serca dziękuję za Pani czas i zaangażowanie w powyższy wywiad.

 

Brak komentarzy

Napisz komentarz