29 lis Edukacja, garść spostrzeżeń
Wybór drogi kształcenia często staje się przedmiotem moich rozmyślań, głównie dlatego, że
zaczynam przygodę z edukacją moich dzieci i ciekawa jestem tego procesu. Moja własna ścieżka
edukacyjna wiodła przez rozmaite ośrodki: małomiasteczkowe i miejskie, państwowe i prywatne,
krajowe i zagraniczne. W poniższym tekście próbuję wycisnąć z tych doświadczeń (oraz innych,
późniejszych) samą esencję.
Iluzja kontroli
Będąc rodzicem lepiej nie łudzić się, że można mieć kontrolę nad wszystkim i ulepić z dziecka
człowieka absolutnie wszechstronnego. Świetnie, jeśli dziecko będzie miało styczność z różnymi
dziedzinami wiedzy i umiejętności, natomiast oczekiwanie, że będzie równie dobre z wszystkiego
należy porzucić. Stąd nie jestem przekonana do idei obsesyjnego podrasowywania dzieci ze
wszystkich dziedzin. Dając korepetycje miewałam czasem kontakt z rodzicami, którzy chcieli dziecko
podciągnąć na wyżyny olimpijskie z każdego przedmiotu. Sęk w tym, że czasem uczeń nie wiedział
potem, w jakim kierunku podążać i co tak naprawdę mu w duszy gra. Nie było takiej „naturalnej
selekcji” mocnych i słabych stron. W gąszczu wszystkiego nie było tak naprawdę czasu na poznanie
samego siebie. Bo poznanie samego siebie to nie tylko styczność z mnogością zajęć i wyzwań: to
przede wszystkim czas na refleksję o sobie samym i swoich wielkich i małych powołaniach.
Wspomaganie i rozwijanie talentów jest oczywiście ważne, bo jednak „samo się nie zrobi”. Są rzeczy,
które warto zacząć wcześnie, np. jeśli ktoś zaczyna grę na instrumencie czy jakiś wymagający sport. Z
innymi rzeczami można cierpliwie poczekać i dziecko zetknie się z nimi później, albo samo będzie
nalegało, by się ich nauczyć, albo zapewni mu je szkoła, i tak też jest dobrze. Trzeba czasem umieć
zrezygnować lub odpuścić jakieś zajęcia, choćby czasowo, bo pojawiły się trudności z panowaniem
nad wszystkim. Inaczej łapczywość może zabić życie rodzinne, rodzica zamienić w szofera, dziecko w
robota lub męczennika ambicji, a życie rodzinne staje się tylko mało znaczącym przerywnikiem.
Poza tym, powiedzmy sobie szczerze: nawet ludzie, których nie ogranicza ani logistyka, ani finanse,
nie są w stanie zapewnić dziecku równie wysokiego stopnia rozwoju we wszystkich dziedzinach nauki,
sportu, muzyki i hobby. Na to po prostu nie starczyłoby dziecku ani siły, ani czasu. Trzeba mądrze
wybierać. Ewentualnie zastosować jakiś rodzaj sezonowości, by do niedoścignionego ideału
wszechstronności było ciut bliżej.
Warunki bardziej i mniej sprzyjające
Super, jeśli środowisko szkolne motywuje do ciągłego poszerzania wiedzy. Miło jest się czuć
intelektualnie zaopiekowanym i dostrzeżonym w wysiłkach, mieć rówieśników i mentorów, z którymi
można się podzielić swoimi naukowymi fascynacjami i ostatnimi przemyśleniami, albo poćwiczyć
rozmowę w języku obcym. Nie z każdego środowiska można tak czerpać pełnymi garściami. Jeśli więc
można sobie wybrać takie miejsce, to na będą z tego korzyści.
Jednak nie zawsze i wszędzie są potrzebne warunki cieplarniane. Miło, gdy kurs na który uczęszczamy
jest porządnie prowadzony, a nauczyciel wymaga i inspiruje. Jestem jednak przekonana, że dziecko
jest w stanie wyciągnąć dla siebie coś dobrego nawet jeśli pojawia się czasowo jakieś słabsze ogniwo,
np. przerwa w nauczaniu przedmiotu, przeciętny nauczyciel, nie do końca stymulujące środowisko,
trochę luźniejsze podejście do przedmiotu. Takie doświadczenie również się przyda, więc dopóki nie
staje się to regularną złą passą, nie ma co panikować. Może dzięki temu obniżeniu standardów będzie
mniej zmęczenia materiału, coś w uczniu dojrzeje i na następnym etapie edukacji podejdzie do
przedmiotu z innym zapałem. Czasem plusem mniejszej stymulacji szkolnej jest to, że uczeń bierze
sprawy w swoje ręce: jeśli mu zależy na przedmiocie, będzie czytał i dokształcał się we własnym
zakresie, wolny od odgórnego nakazu. Może też przeznaczyć czas na pozaszkolne pasje. Może spędzić
nieco więcej czasu w spokoju (a nie na gonitwie) i pomyśleć o tym, co robić dalej, co robić ogólnie w
życiu.
Czynnik ludzki
Bardzo istotne jest kontekst ludzki, w którym zanurzona jest zdobywająca wykształcenie młoda
osoba. Czy jest otoczona ciekawymi świata ludźmi, a może wśród nauczycieli nie przeważają
wątpliwej maści ideologowie lub cynicy? Czy uczeń widzi efekty swojej pracy i czy poprzeczka jest
postawiona adekwatnie do możliwości lub nawet ciut wyżej, by było do czego dążyć?
Zawsze zastanawiał mnie fenomen tzw. dobrych liceów, w których na pierwszy rzut oka nie poświęca
się wiele uwagi jednostce, bo klasy są bardzo liczne, a nauczyciele nie mają przecież super mocy. To
oczywiste, że sukcesu tych placówek nie da się wykuć samą pracą w przeładowanej klasie. Ten sukces
opiera się z jednej strony na wytężonej pracy nauczycieli, którzy poświęcają dodatkowy czas na
indywidualne przygotowanie uczniów do olimpiad (relacja mentorska), a z drugiej – i to niebagatelna
sprawa – na tym, że uczniowie, którzy są dobrzy już na starcie, inspirują i zachęcają siebie nawzajem
do wysiłku, albo rywalizują ze sobą w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Słowem, edukacja to nie bezduszna maszynka. Dużo zależy od ludzi w niej zaangażowanych i modelu
interakcji. Z drugiej strony, kształcąc się w dowolnej dziedzinie, powinniśmy się też dużo uczyć o
ludziach i relacjach, stąd też moja nadzieja, że kursy online nie zastąpią nigdy uniwersytetów. Dzięki
wiedzy o ludziach będziemy otaczali się osobami, które ciągną nas ku górze. A potem będziemy w
stanie budować dobre wspierające środowiska dla tych, którzy przyjdą po nas.
Rodzicielskie kompetencje
W przypadku edukacji dzieci warto obrać postawę aktywną, bo wariantów jest tyle, że musimy
dokonywać istotnych wyborów w imieniu dzieci i najlepiej mieć to przemyślane. Doświadczenie
własne na pewno posłuży. W końcu sami jesteśmy „produktem” takiej a nie innej ścieżki edukacyjnej
i widzimy zarówno swoje atuty, jak i braki w pewnych dziedzinach. Dzieci za nas nie nadrobią
straconych szans (oczywiście nie po to przyszły na świat), ale jeśli się o to zatroszczymy, mogą mieć
lepszy start z czegoś, co nam się akurat średnio udało. Często pytam siebie i moje przyjaciółki czy są
elementy edukacji, które rozegrałybyśmy inaczej, patrząc na własne uczniowskie i studenckie
doświadczenia z perspektywy czasu. To bardzo przydatne rozmowy.
Jako rodzice możemy dużo zrobić stosunkowo skromnymi środkami, nawet w domowym zaciszu.
Wielką inspiracją są dla mnie modele edukacji domowej – uświadamiają, ze najważniejsza jest tak
naprawdę wytrwałość i samozaparcie oraz odrobina pomysłowości, podlana morzem cierpliwości do
siebie i kształconego dziecka. Jeśli rodzic posiada wiedzę i zacięcie do jej przekazywania, ma
praktycznie wszystkie potrzebne narzędzia by pomóc swojemu dziecku w zdobyciu edukacji. Warto to
sobie uświadomić. Nie po to, by gnębić nauczycieli i krytykować ich wysiłek z pozycji „ja bym to zrobił
lepiej” (to jest prawdziwa zmora, bo często służy lansowaniu siebie, a nie konstruktywnej dyskusji),
ale by poczuwać się do roli przekaźnika wiedzy i umiejętności, kiedy nadarzy się ku temu okazja w
domu, na wakacjach, poprzez różne zdarzenia i sytuacje. Wartościowy jest też model towarzyszący
szkole, kiedy w oparciu o szkolny materiał improwizujemy i dopowiadamy informacje, pogłębiamy
wiadomości. Szkoła staje się niejako pretekstem do rodzinnego poznawania świata.
Jaką mamy rodzinę?
Profil i klimat rodzinny w dużej stopniu wpłyną na decyzje edukacyjne. Istnieją rodziny bardzo
wyspecjalizowane w jakimś obszarze. W niektórych rodzinach muzyka gra pierwsze skrzypce.
Wszyscy uczą się na czymś grać. Są rodziny skupione na sporcie, żyjące w rytm treningów i zawodów.
Są rodziny podróżników. Rodziny harcerskie. Są rodziny skupiające się na edukacji praktycznej i
zaradności życiowej dzieci, są rodziny …bardzo rodzinne. W przypadku religijnych rodzin, spoiwem
jest troska o sprawy duchowe i życie wiarą, jako grunt pod całość egzystencji, a dopiero do tego
fundamentu doklejane są inne przedsięwzięcia, takie jak sport, muzyka, czy hobby. Pytanie
zasadnicze: jak to wszystko zintegrować i spiąć w całość? Co warto wdrożyć, co warto „podpatrzeć” u
innych rodzin o podobnych wartościach i priorytetach? Warto wiedzieć jakie rzeczy są dla nas
najistotniejsze, bo nie tylko pozwoli lepiej kształtować edukację dzieci, ale i zawczasu zorientować
się, co nasze dzieci (prawdopodobnie) wyniosą kiedyś z domu. A resztę umiejętności, których akurat
nie zdobędą w domu, zdobędą później, jeśli tylko będą chciały. Stąd też pytanie co trzeba im
zaserwować w pierwszej kolejności, a co może poczekać.
A tak w ogóle… po co się kształcić? (przypomnijmy sobie)
Rzecz oczywista: ukończenie różnych etapów edukacji skutkuje otrzymaniem dyplomu, czyli kawałka
papieru, który symbolicznie i praktycznie otwiera człowiekowi drogę do wykonywania określonych
zawodów. Ludziom „z ulicy” dyplom dostarcza w sposób zwięzły informację, że dany człowiek
ukończył pewien cykl kształcenia i zna się na czymś, co jest rozpoznawalne w świecie akademickim.
Poniekąd to taki dodatkowy powód, by danej osobie okazywać szacunek (który przecież należy się
wszystkim, niezależnie od wieku, wykształcenia czy majątku). Można to zabrzmi śmiesznie (a może da
do myślenia)… ale dzięki niepozornemu dyplomowi nasi spadkobiercy będą mogli wyryć „mgr” lub
„dr” obok imienia i nazwiska na płycie nagrobnej już wtedy, gdy my sami już nie będziemy mieli nic
do powiedzenia.
Idąc głębiej, edukacja to okazja do wyjścia poza to, co znajome i naoczne. To przyjaźń, którą
nawiązuje się z odległymi kulturami poprzez naukę języków obcych oraz regularne korzystanie z teorii
i odkryć o zasięgu światowym. To zażyłość ze światem abstrakcji, który pozwala nam precyzyjniej
opisać siebie i otoczenie bliższe i dalsze. To umiejętność wytworzenia dystansu badawczego: dzięki
zdobytej edukacji jesteśmy w stanie przyjrzeć się jakiejś sprawie z kilku stron, zamiast kierowania się
tylko i wyłącznie emocjami lub płynięcia z popularnymi nurtami. Jeśli edukację połączymy z
wrażliwością i wyrobionym sumieniem, jesteśmy w stanie rozpoznać w gąszczu bytów wartościowe
utwory, teksty i postawy i mądrze odrzucić te, które nie niosą ze sobą nic cennego.
Dzięki wykształceniu nabywa się również umiejętność rozmowy o wielu sprawach z różnymi ludźmi,
w tym z ludźmi z innych kultur i języków. Nie znaczy to, że na wszystkim będziemy się znać i zawsze
będziemy błyszczeć, a inni będą nas nabożnie słuchali. Bycie wykształconym pozwala raczej na
szybsze i skuteczniejsze znalezienie platformy do dialogu z drugim, nawet odległym człowiekiem, bo
jesteśmy w stanie wyjść poza „tu i teraz” własnej orbity i zobaczyć tego, który stoi przed nami.
Zdobywanie wykształcenia to zarówno czas wzrostu wiary we własne kompetencje i zdobyte
wiadomości, jak i szkoła pokory, bo im dalej idziemy, tym bardziej uświadamiamy sobie, że świat
wiedzy i mądrości jest niewysłowienie bogaty, a nasz intelekt ograniczony, nie wspominając nawet o
czasie i przestrzeni, w której istniejemy. Wykształcony człowiek nie powinien być zatem
zarozumiałym bufonem, bo to oznacza, że pewnej istotnej lekcji jeszcze nie odrobił.
Według mnie, najważniejszym skutkiem zdobycia wykształcenia jest uświadomienie sobie, że proces
edukacji nigdy się nie kończy. Człowiek wykształcony będzie cały czas chciał uczyć się czegoś nowego.
Będzie się rozwijał poprzez refleksję nad światem otaczającym, czytanie, zaangażowanie w
społeczność, spotkania z wartościowymi ludźmi. Nie zatrzyma się w rozwoju w momencie chowania
dyplomu do szuflady. Nie będzie obwiniał całego świata za to, że nie dokształcił się z tej lub innej
rzeczy, bo wie, że może sam o to zadbać i wyrównać sobie zaobserwowane braki. Tak jak powiedział
kiedyś August Witkowski, patron mojego poczciwego liceum,
„Dużo wiedzieć jest rzeczą piękną, ale rzeczą nierównie ważniejszą jest umieć dowiedzieć się czegoś.”
Brak komentarzy