a

Traktat o Ekologii Osobistej

Niezależnie od tego jaki typ gazety wpadnie mi akurat w rękę lub w oko, zawsze z
zaciekawieniem czytam o tym, jakie patenty mogą okazać się pomocne w prowadzeniu
bardziej ekologicznego życia. Tak jak każdy inny człowiek zamieszkujący planetę Ziemię,
muszę dokładać świadomych starań, aby nie stać się bezmyślnym (i codziennym)
niszczycielem środowiska. Równocześnie podchodzę jednak do tematu ekologii z
ostrożnością, szczególnie w sytuacjach gdy proponowane są jakieś rewolucyjne projekty.
Ostrożność bierze się z mojego przekonania, że tak naprawdę więcej możemy skorzystać z
pogłębionej refleksji na temat życia naszych przodków (poprzez porównanie naszego życia
codziennego z życiem poprzednich pokoleń) niż z przytłaczającego poczucia winy i ślepego
podążania za spanikowanymi alarmistami współczesności.

W czasie jesiennego semestru kończącego się już roku akademickiego miałam okazję
poruszyć temat środowiska na moich zajęciach. Moi studenci byli umiarkowanie
zainteresowani tematem. Większość chętnie mówiła o przetwarzaniu odpadów oraz
oszczędzaniu wody, ale ponieważ nieczęsto latają samolotami i nie są typami miejskich
hipsterów, nikt jakoś szczególnie nie emocjonował się zatruciem powietrza spowodowanym
emisjami gazów czy plastikowymi słomkami. Aby rozkręcić dyskusję zapytałam się
zgromadzonych, „Czy sądzicie, że jesteście bardziej ekologiczni od swoich dziadków?”
Pierwszą odpowiedź otrzymałam od młodej kobiety w pierwszym rzędzie i dzięki niej
trafiłam na intrygujący trop. „Nie..” – odpowiedziała wolno, myśląc głośno i ostrożnie
dobierając słowa, “nie jesteśmy bardziej ekologiczni. Nasi dziadkowie byli od nas bardziej
oszczędni, więc posługiwali się mniejszą ilością przedmiotów. Mniej też marnowali. Nie
marnowali dóbr, ponieważ potrzebowali pieniędzy.”

Pieniądze, a konkretniej pula pieniędzy, którą mamy do dyspozycji, otwiera moją listę
różnic pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, ale to tylko jeden z możliwych czynników.
Istnieje jeszcze kilka innych tajemnych sił, które skłaniają nas do tego, aby więcej kupować,
więcej zużywać i produkować więcej śmieci w przeciągu naszego życia. Warto zwrócić
uwagę na nasz model inwestowania czasu, typ relacji z innymi ludźmi oraz indywidualną
definicję samorealizacji.

Pieniądze

W porównaniu do pokoleń z przeszłości, masz więcej pieniędzy i ciągnie Cię do zakupów.

Oczywiście od tej prawidłowości muszą być wyjątki. Są rodziny, których dochody stają się z
pokolenia na pokolenie coraz skromniejsze. Niemniej jeśli popatrzymy na ogół społeczeństwa
i przeważające trendy, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę przedmiotów, które wkładamy do
koszyka w sklepie bez większej refleksji, na pewno dostrzeżemy różnicę pomiędzy naszymi
zwyczajami zakupowymi a modelem wydawania pieniędzy przez naszych dziadków.
Kupowanie rzeczy, wielkich czy małych, stało się naszą drugą naturą. Rozpieszczamy siebie
samych różnymi dobrami, ponieważ dobrze się z tym czujemy i to nas na ogół nie rujnuje.
Ciągnie nas do wydatków; nawet osobie opanowanej i oszczędnej trudno czasem nie
skorzystać z atrakcyjnej oferty produktu jeśli tylko ma wystarczającą sumę pieniędzy w
portfelu. Marketingowcy najpopularniejszych produktów typu convenience bardzo się starają,
abyśmy te produkty zauważyli (i sięgnęli po nie) będąc w sklepie. A prawda jest taka, że do

sklepów chodzimy regularnie i zazwyczaj nie wychodzimy z nich z pustymi rękami. Stać nas
na to.

Parę pokoleń temu model był zupełnie inny. Większość pracujących ludzi nie celebrowała
zwyczaju wielkich weekendowych zakupów obejmujących kilka kondygnacji centrum
handlowego, ponieważ najbardziej podstawowe produkty żywnościowe pochodziły z
własnego gospodarstwa lub lokalnych sklepików, a ubrania kupowało się bardziej od święta.
Poza tym było mniej pieniędzy, które można było wydać na zakupy przyjemnościowe.
Przeciętny obywatel miał mało niezagospodarowanego czasu: zawsze było coś do zrobienia
aby zapełnić spiżarnię na najbliższą zimę, a codzienne obowiązki były bardziej czasochłonne,
nie było zakupów online, pralek automatycznych czy zmywarek. To też potwierdza nam, że
związek czasu z pieniędzmi nie jest związkiem przypadkowym, niezależnie od perspektywy
analitycznej, którą obierzemy.

Czas

Chociaż troska o jedzenie nie jest na ogół pracą na pełen etat, trzeba nastawić się na
nadgodziny.

Z pewnością nie narzekamy na brak zajęć. Większość z nas jednak może wybierać
czynności, którym poświęcimy cenny czas. To od nas zależy, jaką wybierzemy sobie pracę,
hobby, poziom zaangażowania w społeczność oraz intensywność życia towarzyskiego.
Tworzymy własny grafik zajęć. Równocześnie nie musimy wykonywać całej rzeszy innych
czynności, które kiedyś były istotne dla przetrwania. Większość z nas nie musi troszczyć się o
produkcję żywności. Zamiast tego skupiamy się na innych sposobach zarabiania na siebie i
swoje potrzeby. Troska o jedzenie jawi się nam jako niewymagająca praca na cząstkę etatu
jeśli porównamy naszą sytuację z ciężką pracą zawodowych rolników, szczególnie kilka
pokoleń wstecz. Prawda jest jednak taka, że właściwa troska o żywność nadal wymaga
szczodrości w gospodarowaniu czasem.

Czas jest niewątpliwie potrzebny aby czuwać nad posiadanymi w lodówce i spiżarni
produktami żywnościowymi – jeśli nie chcemy niczego wyrzucać. Jeśli jesteśmy
odpowiedzialni za gotowanie dla całej rodziny, a szkoda nam czasu na żmudną pracę za
kulisami, nikną szanse na prawdziwie ekologiczne życie. To przez nieuwagę i niedoczas
marnuje się najwięcej żywności. Doświadczyłam tego na własnej skórze: gdy lekarz nakazał
mi leżeć w ostatnim trymestrze moich dwóch pierwszych ciąż, nie byłam w stanie
kontrolować stanu lodówki regularnie i musiałam potem pozbyć się starych spleśniałych
warzyw i przeterminowanego mięsa. Czasem wystarczy nawet zajęty tydzień w pracy i już
coś się marnuje, bo nie dopilnowałam. Zarządzanie lodówką i gotowanie bez półproduktów
nie jest proste również przy wyśrubowanym tempie życia. Poza tym czas jest również
potrzebny na dodatkowe seanse gotowania wtedy, kiedy trzeba szybko zużyć produkty o
zbliżającym się terminie użyteczności, albo zagospodarować niespodziewane dary
żywnościowe. Jeśli zależy nam na sezonowości, potrzebny jest czas na “upolowanie” owoców
czy warzyw wtedy, gdy akurat są. Najprawdopodobniej zostaniemy wytrąceni z wygodnego
rytmu codzienności: nagle pojawi się morze truskawek z którymi trzeba coś zrobić, a dwa
tygodnie później już ich nie będzie i koniec.

Rzecz jasna, czas jest potrzebny również do realizacji innych praktyk zbliżających nas
do ekologicznego ideału. Naturalne planowanie rodziny, wolne od hormonów, wymaga od
nas inwestycji w kilka minut obserwacji dziennie celem oszacowania, w której fazie cyklu

jesteśmy. Wielorazowe pieluchy wymagają od nas częstego prania, suszenia, składania w
gotowe do założenia przez dziecko zestawy i ten rytuał powtarza się kilka razy w tygodniu,
bez wytchnienia. Chęć ofiarowania cennego czasu jest kluczowa.

Ludzie Wokół Nas

Jeśli masz wokół siebie bliskie osoby, szanse na to, że zapragniesz nowego gadżetu są niższe.

Nie od dziś wiadomo, że mocnym argumentem na rzecz mieszkania wraz z innymi, a
nie w pojedynkę, jest argument ekonomiczny. Zawsze jest taniej jeśli dzieli się locum z
innymi, co widać szczególnie po sumach pieniędzy przeznaczonych na jedzenie, prąd czy
wodę. Zaryzykowałabym również twierdzenie, że życie w pojedynkę ma przemożny wpływ
na nasze nawyki zakupowe i często sprawia, że stają się one mniej eko. Dlaczego? Gdy
jesteśmy sami, mamy tendencję skupiania się na sobie i dogadzania sobie różnymi
przedmiotami po to, by osłodzić sobie samotność albo chociażby dlatego, że mamy
najzwyczajniej w świecie więcej wolnego czasu na użytkowanie dóbr i korzystanie z usług.

Spędziłam kilka lat życia jako niezamężna kobieta w dużym mieście. Nigdy nie byłam
wielką materialistką, poza tym moje skromne dochody z pierwszej pracy nie pozwoliłyby mi
na wystawny tryb życia, niemniej jednak w tamtych czasach często odwiedzałam centra
handlowe w soboty lub niedziele. Czasem skutkowało to zakupami w postaci ubrań lub
książek lub innych akcesoriów nabytych dla przyjemności. Na pewno produkowałam więcej
śmieci jako singielka w porównaniu do obecnej średniej ilości odpadów na głowę w naszej
rodzinie. Na pewno wydawałam więcej pieniędzy na książki i rozrywkę. Poza tym, gdy
mieszka się samemu w mieście, na ogół częściej wychodzi się z domu żeby się z kimś
zobaczyć. Taki model życia towarzyskiego polega na spotkaniach w kafejkach lub
restauracjach gdzie trudno opędzić się od plastikowych słomek lub styropianowych kubków.
Łatwo jest też zamówić jedzenie na wynos lub produkty typu convenience po drodze. Nie
zaprzeczam, że życie towarzyskie to cenny i istotny aspekt egzystencji. Ale jeśli tego rodzaju
schemat konsumpcyjny powtarzany jest codziennie, daleko mu do ekologii.

Jeśli porównamy kiedyś i dziś, odkryjemy, że przeciętna pracująca osoba sześćdziesiąt
lat temu żyła w wielopokoleniowym domu i nie była aż tak spragniona kontaktu z ludźmi z
zewnątrz jak dzisiejsi samotni mieszkańcy miast. Rozrywka po pracy czy kawa na mieście nie
były aż tak potrzebne.

Zrobione? Dobra, to by było na tyle.

Może nadszedł czas, aby stłumić w sobie pragnienie “ciągłych ulepszeń?”

Być może niektórzy czytelnicy nie przepadają za roztrząsaniem żmudnych czynności
codziennych i analizowaniem małych decyzji, które mogą rzutować na bilans ekologiczny w
bliżej nieokreślonej przyszłości. Ta ostatnia część traktatu jest specjalnie dla nich, bo dotyczy
rzeczy większej wagi. Z jednej strony większych gabarytowo, takich jak meble lub domy, z
drugiej strony jest to rozdział o ciężkiej materii, ponieważ pragnę czytelnikowi pokazać, że
wiele naszych materialnych decyzji ma swoje źródło w naturalnym ludzkim dążeniu do samo-
ulepszania, które w naszych realiach nabrało bardzo materialnego charakteru. Z tego też
powodu rezygnacja z dotychczasowych modeli decyzyjnych nie jest prostą sprawą.

Ludzie często są podatni na wewnętrzną oraz zewnętrzną presję aby cały czas coś ulepszać
lub rozszerzać stan posiadania. Boją się, że w przeciwnym wypadku zasklepią się w martwym
status quo. Ludzkie dążenie do ulepszania swojego otoczenia jest wbudowane w naturę:
ciągle wprowadzamy zmiany, ulepszamy, wymyślamy nowe patenty. Czyniąc to, łatwo
możemy stracić z oczu różnicę pomiędzy czymś, co konieczne, a tym, co nadwymiarowe,
zbędne. Trudno nam poprzestać na czymś i rezygnować z kolejnych rzeczy, które obiecują
nam rozwój.

Czy potrafimy oddzielić pojęcie funkcjonalności jakiegoś przedmiotu, który kupimy od
pragnienia posiadania lepszej wersji czegoś, co już mamy, lub większej ilości egzemplarzy?
Prawdopodobnie dał(a)byś radę przeżyć z trzema parami butów. Jedne byłyby na zimę, jedne
na sezony przejściowe, i może do tego para sandałów lub butów wyjściowych na szczególne
wyjścia. Z jakiejś przyczyny jednak chcesz posiadać więcej. Podobnie jest z meblami. Mamy
jakąś sofę od dziesięciu lat i niby jesteśmy z niej zadowoleni, ale znudziła się nam i z radością
wybieramy się po nowy model. Uwielbiamy też remonty. Jeśli masz żyjących dziadków,
zapytaj się ich o ten aspekt. Prawdopodobnie dowiesz się, że mało kto zaprzątał sobie kiedyś
głowę remontami. Gdy już coś się kupiło lub zbudowało, to żyło się dalej. Było zrobione.
Wystarczyło.

Pochylając się nad kwestią ciągłych ulepszeń, odkryłam pod powierzchnią silnie
zaznaczoną u większości z nas „filozofię”: otóż nauczyliśmy się, że ciągłe ulepszanie siebie i
swojego otoczenia świadczy o tym, że dobrze żyjemy. Staliśmy się nienasyceni zarówno pod
względem rzeczy materialnych jak i pod względem tego, co można określić jako „zdobycze
intelektualne”. Jeśli nie zafundujemy sobie nowych doświadczeń lub zmian w
dotychczasowej rutynie, słyszymy w sobie głos „nie idziesz naprzód.” Problem polega na
tym, że tego rodzaju postęp prawie zawsze wiąże się z niezliczoną ilością nowych wydatków i
gadżetów. Tony papieru są potrzebne, jeśli wprowadzane są zmiany w prawie lub
regulaminach, potrzebny jest nowy sprzęt jeśli decydujemy się na kolejną dyscyplinę
sportową, bilety samolotowe, książki, wyposażenie wnętrz, nie wspominając o nowych
budynkach lub wielkich remontach. Trudno powiedzieć raz na zawsze, że coś „wystarczy!”.
Takie życie “pełnią życia” u jednostki lub – jeśli zbierzemy jednostki w większy zbiór –
innowacyjne społeczeństwo o takiej dynamice musi być konsumpcyjne.

***

Nawet pobieżna refleksja na temat prostoty życia naszych dziadków może pomóc w
odkryciu kilka istotnych prawd. Kto by pomyślał, że współczesne dążenie do samorealizacji,
uznawane za zdobycz cywilizacyjną i przywilej, oraz nasza ekwilibrystyka zajęć wszelakich,
którą się tak szczycimy, mogą bezpośrednio przyczyniać się do problemów ekologicznych
świata?

Mimo wniosków, które nie są dla naszego pokolenia zbyt komfortowe, mam mocne
przekonanie, że życie w ciągłym ekologicznym poczuciu winy to droga donikąd. To bardzo
przykry model codziennego funkcjonowania. Otrzymaliśmy Ziemię po to, aby cieszyć się jej
pięknem w sposób rozsądny i dbać o nią dla dobra przyszłych pokoleń. Aby tego dokonać,
musimy wybrać naszą własną wersję dobrowolnej prostoty i konsekwentnie ją realizować.
Ograniczanie naszego pragnienia szybkiego życia lub redefinicja
życia pełnią życia (aby nie równała się rozbuchanej konsumpcji), zainwestowanie większej

ilości czasu i energii w codzienną pracę tak, by nie marnować posiadanych zasobów, oraz
podtrzymywanie relacji z otoczeniem to istotne aspekty od których warto zacząć.

Brak komentarzy

Napisz komentarz