Emocje nie wyczerpują świata

Czasami siadam i obserwuję tę skomplikowaną powierzchnię życiowej plecionki: treść codziennych
przeżyć. Uwagę przykuwają nie raz grube węzły, których przypominające garby grzbiety lśnią na tle
równiejszego ściegu. To mocniejsze zawirowania. Czasami te grube węzły naturalnie rozchodzą się,
wygładzają, zaczynają układać się w zorganizowany wzór, zdarza się jednak też, że wymagają
szczególnej interwencji by uratować włożony już wcześniej wysiłek. Tak jak niektóre ludzkie emocje
wymagają zdecydowanego działania, podczas gdy inne same z siebie potrafią się wyciszyć. Gdy coś
się zanadto zapętli, trzeba usiąść i cierpliwie próbować dotrzeć do genezy supełka, choćby ślizgające
się palce miały ochotę się poddać po wielu bezowocnych i żmudnych próbach, kiedy to paznokcie
służące za klin przegrywają z zawziętością węzła.

Obserwowanie tego ciągle działającego warsztatu tkackiego, którym jest nasze życie emocjonalne,
może zaabsorbować do tego stopnia, że wpatrujemy się weń bezustannie i zatapiamy jak w
przysłowiowej telenoweli. Tworzy się obsesja służenia emocjom, interpretowania wszystkiego z
punktu widzenia tego, co odczuwamy, czasem nawet relacjonowania ich na żywo wszystkim tym,
którzy akurat są w pobliżu. Chociaż emocje są bardzo istotnym budulcem świata, bez którego trudno
wyobrazić sobie pełne ‘bycie w świecie”, nie są budulcem jedynym. Jasne, spektakl jest fascynujący,
możliwości interpretacyjne nieprzebrane, pokusa kontroli ogromna, ale intuicja podpowiada, że
trzeba też umieć na chwilę zamknąć drzwi tego warsztatu tkackiego by móc wykonywać swoje
zadania, ubogacać relacje z innymi, a przede wszystkim po to, by zacieśnić więź z Bogiem.

Emocje mają wiele funkcji, które są przydatne, szczególnie w kwestii poznania siebie oraz dynamiki
relacji z innymi, ale potrafią również skomplikować coś, co może być proste, w rezultacie tworząc
niepotrzebne drugie dno w relacji z drugim człowiekiem. Prosty przykład: ktoś z rodziny
niespodziewanie oferuje nam pomoc w opiece nad dziećmi. Zaczynają się kłębić myśli, że może ktoś
podważa nasze kompetencje, może ocenia, że sobie nie radzimy, może chce przejąć kontrolę nad
wychowaniem naszych latorośli – setki możliwych domysłów w głowie, każda zabarwiona
emocjonalnie, każda jednak może odciągnąć nas od zasadniczego pytania czy potrzebujemy pomocy i
czy ufamy tej osobie na tyle, by skorzystać z jej propozycji. Każda z bombardujących nas myśli ma
jakąś funkcję, dzięki każdej z nich rozważamy jakiś wymiar sytuacji i warto im poświęcić choć
milisekundę uwagi – może naprowadzą na jakiś trop prawdy o nas czy o drugiej osobie? – ale jeśli się
niektórych w pewnym momencie nie zostawi, to będzie trudno odnieść się do złożonej propozycji w
jej rzeczywistym kontekście. Zamiast prostego „tak” lub „nie” na podstawie dostępnych informacji i
intuicji, będzie projekcja lub przypisywanie intencji. Trudno tak żyć. Jak na łodzi w czasie sztormu,
który sami wywołaliśmy.

Zatem niektóre emocje dobrze jest na chwilę chociaż zostawić. Decyzja o łagodnym odsunięciu
emocji na bok upraszcza życie. Jeśli nie łączy się z wypieraniem emocji albo chronicznym tłumieniem,
to wynikają z takiego uproszczenia same korzyści. Mało kto tego trudu nie podejmuje dla dzieci.
Nawet po nieprzespanej nocy czy kiepskim dniu chcemy wykrzesać z siebie uśmiech i życzliwość,
nawet jeśli nie stać nas na hurra-entuzjazm czy szalone zabawy i najchętniej spędzilibyśmy cały dzień
leżąc na kanapie. Wtedy próbuję moim emocjom wyperswadować, by nie bombardowały osób
postronnych, by nie mściły się na bliskich lub przypadkowych ludziach. Mogę coś zasygnalizować
„przepraszam, dziś jestem roztargniona”, „mam za sobą nieprzespaną noc”, ale staram się
wykonywać moją pracę mimo wszystko tak rzetelnie, jak tylko się da. Możliwe, że przyjdzie moment
kiedy będzie można o tych emocjach porozmawiać z bliską duszą. Ale jeśli nie, to po prostu w pewnej

chwili pójdę i otworzę sobie te drzwi, by przyznać sama przed sobą, że jest mi ciężko i potrzebuję
wytchnienia, a może i jakiejś konkretniejszej zmiany w codziennej rutynie.

Emocje nie wyczerpują ludzkiego doświadczenia świata, a najistotniejszym powodem tego stanu
rzeczy jest istnienie sfery ducha. W odsunięciu się od splątanej czasem przędzy emocji pomaga
świadomość, że chociaż tworzymy i przeżywamy uczucia na bieżąco, czasem trochę na ślepo,
ostatecznym i stałym obserwatorem naszych poczynań jest Bóg. Każdy splot jest mu znany i tylko on
widzi zarys dzieła tkackiego w pełni. Jeśli nawet my nie umiemy się odnieść do tego, co przeżywamy,
jeśli nawet chwilowo wypieramy lub – przeciwnie – dajemy się ponieść bez reszty, to On jako jedyny
wie w całej pełni, co się z nami dzieje i co swoim codziennym wysiłkiem tworzymy. Nawet jeśli
zamkniemy na chwilę drzwi, to On czuwa i widzi. Sfera ducha to też nieprzemijające prawa i
obietnice, niedościgniony wzór dla naszej skromnej tkaniny życia tworzonej w bardzo zmiennych
warunkach.

Wielka święta karmelitańska, Teresa z Avila, była bardzo wnikliwą obserwatorką pogranicza świata
emocji i świata duchowego. Daleka była od bagatelizowania rozmaitych poruszeń duszy. Nie przez
przypadek w „Twierdzy wewnętrznej” położyła nacisk na bardzo istotny element relacji z Bogiem,
którym jest poznanie samego siebie. Pieczołowicie nakreśliła wizję siedmiu mieszkań, które
symbolizują poszczególne etapy jednoczenia się duszy z Bogiem. Pierwsze mieszkanie, znajdujące się
u podstawy wszystkich innych i bez którego dalej przejść nie sposób, to zdobywanie wiedzy o sobie
samej przez duszę. Odkrycie prawdy o sobie to pierwszy krok ku Stwórcy. Te dusze, które wchodzą do
kolejnych mieszkań, korzystają ze zdobytej już wiedzy i budują na niej. Co jednak o wiele istotniejsze,
coraz ściślejsze zjednoczenie z Bogiem pozwala człowiekowi uporządkować to, co w nas
niedoskonałe, przejściowe, zawikłane i trudne, w tym emocje.

Święta Teresa, cały czas świadoma tego jak ograniczone są jej próby opisania językiem głębokich
doświadczeń duchowych, pokazuje nam, że w miarę postępu duchowego cnota pokory (definiowana
jako „stanie w prawdzie”) umożliwia naświetlenie tej wiedzy o sobie, emocjach i podatności na
przeróżne podszepty. Postęp duchowy sprawia, iż zyskujemy większą odporność na rozproszenia i
rozterki, ale cel tu, na ziemi, nie polega bynajmniej na wyzbyciu się ich lub zobojętnienie na nie.
Nieprzemakalność wobec sytuacji życiowych nie jest celem chrześcijańskim. Poza tym ludzka natura
sama z siebie nie jest doskonała i nawet będąc „wysoko” możemy stracić to, co zyskaliśmy – możemy
upaść na różne sposoby, przez grzech, lęk, brak zaufania, brak pokory. Jeśli jednak zjednoczenie z
Bogiem jest coraz ściślejsze i mozolnie wspinamy się ku Niemu, dajemy się nieść i prowadzić Jego
łaską świadomi swoich ograniczeń, zyskujemy nowe, bardziej Boże spojrzenie na dynamikę własnych
walk wewnętrznych i interakcji z innymi ludźmi. Emocje dalej są, ale porządkują się według Bożej
hierarchii. Przykładowo, im bliżej Boga znajduje się dusza, tym mniej w niej lęku, a tym więcej bojaźni
Bożej.

Gdy zjednoczenie z Bogiem jest już trwałe, pisze Święta, rzadkie i krótkie są chwile powrotu do
gorącego kotła szarpiących nas we wszystkie strony emocji. W ostatnim mieszkaniu Bóg obdarza
duszę pokojem wewnętrznym, pokojem ducha, który promieniuje na całe życie niezależnie od
przeżywanych stanów emocjonalnych czy zewnętrzne wydarzenia. Nawet jeśli dusza przeżywa
smutek czy żałobę, ten pokój w niej trwa i jest źródłem pociechy na ziemi. Tego błogiego daru nie
sposób uzyskać samodzielnie kręcąc się w kółko tylko wokół siebie i swoich emocji, które są tylko
małą częścią wielkiej prawdy o tym, jak bardzo człowiek potrzebuje Boga.

Brak komentarzy

Napisz komentarz