01 sty Gęstość
Daleka jestem od tego prostego uczucia, że podomykałam sprawy, piję łyk wody, umysł czysty, dzień rysuje się klarownie aż po horyzont, a myśl ślizga się niczym nóż z masłem po gładkiej kromce chleba. Gdzieś, kiedyś (a może po prostu tak naprawdę tak zawsze było, a ja tego nie dostrzegłam) nastąpiło przedziwne zgęstnienie. Zamiast obrazu klarownej psyche mam teraz w sobie miąższ, gęsty, głęboki, aromatyczny od przypraw, lepki i ciągnący się – gdybym nawet chciała, to nie dałby się rozsmarować po płaskiej powierzchni i sięgnąć horyzontu. W tym miąższu jest i spokój i ogromne rozklekotanie, pełnia i wielki deficyt – i to wcale nie tak daleko jedne od drugich. Paradoks zupełny, jak w tej sytuacji można odczuwać prostą radość, skoro musi ona się przebić przez tak liczne i ubite warstwy. Paradoks zupełny, że można wlec w sobie to wszystko, co raz cięższe przecież. Albo w ogóle na chwilę o tym ciężarze zapomnieć i jeszcze pobiec przed siebie lekkim krokiem.
Momentami przechodzi mnie dreszcz, bo mam przeczucie (dodatkowo przeczuwam, iż jest ono trafne), że ludzie właśnie tak są ulepieni, wszyscy. Że proste, klarowne uczucia i czysty umysł to papierowa makieta, produkt marketingowy albo rzadko spotykana sublimacja osobowości, bo bliżej nam wszystkim do gęstego miąższu jestestwa, które czasem, jak lepiej lub gorzej wyrobione ciasto, przylepi się zanadto do rąk broniąc się przed umieszczeniem w foremce, albo zacznie cieknąć przez palce, bo akurat zbyt wodniste i nijakie. Codziennie jednak próbujemy coś z nim zrobić, bierzemy go sobie trochę, patrzymy co się trafiło, jaka konsystencja, przez umysł przebiega pytanie ‘no i jak dziś?’, i ugniatamy nieco by ukształtować coś pożytecznego albo przynajmniej coś dającego się lubić. Daleko nam do umiejętności, które miał Stwórca sięgający po proch ziemi by ulepić człowieka. Niemniej ten zaczyn, który wtedy ulepił, dostajemy w spadku. Palce nakłuwają i głaszczą gęstą masę to tu, to tam: bez szczegółowej instrukcji co do dalszej obróbki działamy na chybił-trafił.
Mimo wspomnianych trudności cieszy mnie to, że zauważyłam, że się zagęściło, choć przecież ciężko to wlec całą sobą. Jak archetypowy handlarz obwoźny, którego wóz obwieszają garnki, buty skóry zwierzęce i pęczki cebuli, mam wrażenie, że jestem bogata we wszelkie dobra: wiozę ze sobą wszystko, wiozę miniaturkę całego uniwersum. Cieszę się, że wyzbyłam się iluzji, że mogę stać się błyszczącą papierową makietą, z której można zrobić papierowy samolot i polecieć aż po horyzont. Lepiej jednak tę gęstość jestestwa mieć.
Brak komentarzy