Jeśli naprawdę kogoś nie znosisz

Teraz spójrz prawdzie w oczy, naprawdę nie lubisz tego człowieka.

Jest coś takiego w jego sposobie mówienia, albo wyrażania opinii, jakiś cień szyderstwa lub zadufania.

Może podpadł ci tym, jak się rządzi w twoim kącie świata, w pracy, w parafii czy w szkole.

Coś w nim cię odstręcza. Coś jakoś jest nie tak. Najpierw nie przyznajesz się sam przed sobą, bo nie jest fajnie kogoś nie lubić, ale potem musisz już spojrzeć prawdzie w oczy:

Nie lubisz tego człowieka i zżymasz się gdy widzisz jak źle wpływa na swoje otoczenie i na twoje wnętrze, bo tak bardzo nie czujesz do niego sympatii.

Zastanawiasz się co z tym fantem zrobić.

Najpierw idziesz się wygadać do przyjaciół.

Prędko się orientujesz jednak, że ulga jest krótkotrwała, a narzekanie sprawia, że inni też zaczynają nie lubić tej osoby, więc cała atmosfera się jeszcze pogarsza.

Czyli jednak to nie był taki dobry pomysł. I jeszcze do tego dołożyłeś swoje trzy grosze. Czas na inną strategię.

Idziesz bezpośrednio do problematycznego człowieka w szczerej rozmowie lub za pomocą żartu, myśląc, że trzeba uderzyć bezpośrednio i powiedzieć im, że ich nastawienie denerwuje.

Cóż, twoje słowa padają jak groch o ścianę i jesteś w punkcie wyjścia. Czujesz się jak kiepski moralista i pogorszyłeś sytuację, bo ten człowiek nie chciał w ogóle przyjąć niczego do wiadomości.

Nastawienie szydercze jeszcze się spotęgowało i człowiek zaczyna jeszcze bardziej drażnić. Przynajmniej podjąłem próbę, pocieszasz się.

No to teraz czas (i właściwie od początku był czas), żeby uświadomić sobie, że musisz się modlić za tę osobę.

Nie o to, żeby „stał się takim jakim go chcesz” (to tak nie działa), ale modlisz się za niego do Boga, bo Bóg zna go najlepiej.

Bóg kocha tego upierdliwego człowieka tak samo mocno, jak i ciebie (zaskoczenie! To możliwe?)

Posłuży się Twoją modlitwą dla ich dobra.

W ten sposób możesz niejako adoptować tego człowieka. Bierzesz za niego duchową odpowiedzialność, nawet jeśli nie wiesz, czego tak naprawdę mu trzeba. A tak naprawdę to nawet nie musisz tego wiedzieć.

Bóg to tylko wie i to wystarczy.

Wychodzisz poza swoją irytację i poczucie krzywdy. Jeśli przeżywasz jakąś trudność w ciągu dnia, ofiarujesz ją również w jego intencji.

Dochodzisz do wniosku, że szczerze zacząłeś myśleć o dobru tego człowieka.

Już mniej martwisz się o siebie i swoje rozedrganie, a więcej pozwalasz Bogu działać.

I utrzymuj ten kurs działania, najlepiej aż po twój ostatni dzień na ziemi.

Brak komentarzy

Napisz komentarz