Kinomanką Nie Jestem

Dzieci są na ogół pod wielkim urokiem oglądanych bajek i momentalnie lgną do medium
audiowizualnego. Jeszcze gdy w tle gra dobrana do akcji ścieżka muzyczna, emocje mają łatwy dostęp
do młodych serc wywołując śmiech albo głęboki smutek i tym samym ułatwiając identyfikację z
bohaterami. Niekiedy ten wyimaginowany świat przytłacza i dzieci, nie mogąc sobie poradzić ze
strachem lub złowieszczą atmosferą, wychodzą z pomieszczenia. Ja taka właśnie byłam. I w pewnym
sensie dalej taka jestem.

Mam dość szczególny stosunek do filmów. Określiłabym go jako pewien rodzaj wrodzonej nieufności,
w każdym razie ta nieufność towarzyszy mi odkąd pamiętam. W efekcie jestem minimalnie
zorientowana w świecie filmu w przeciwieństwie do większości ludzi o moim typie wykształcenia.
Chociaż mój dystans do medium kinematograficznego nie przerodził się w spójną anty-kinową
filozofię życiową ani tym bardziej w wyraźną odrazę, rezerwa jest zauważalna. Ten tekst jest próbą
dotarcia do czynników, które składają się na moją nieoczywistą relację z filmami.

Błędem byłoby sądzić, że nie doceniam pracy związanej z produkcją obrazów filmowych lub że
ogólnie nie przepadam za sztukami wizualnymi. Uważam, że tworzenie filmów to jedna z
najciekawszych dziedzin, ponieważ łączy w sobie dyscyplinę z jednej, a kreatywność z drugiej strony.
W tandemie te dwa uzupełniające się pierwiastki dają coś wielkiego, coś trwałego. Szanuję również
teatr i uwielbiam proces produkcji przedstawienia. Podekscytowanie towarzyszące z pozoru
monotonnym próbom, niepowtarzalna synergia aktorów i twórców, a potem efekt końcowy, czyli
zapierające dech w piersi niepowtarzane przedstawienie. Przyznam się, że lubię tworzyć
okolicznościowe skecze na przeróżnych imprezach i często aranżuję scenki w czasie zajęć
uniwersyteckich Jednym słowem, doceniam wartość przedstawień i sfery wizualnej. Mój problem z
filmami wynika z czegoś innego.

Po pierwsze, mam specyficzny rodzaj wrażliwości. Mam ochotę wyjść gdy widzę coś, czego nie chcę
oglądać, nawet jeśli jestem twardą i niełatwo poddającą się sztuką w innych obszarach życia.
Niesamowite jest to, jak bardzo ludzie różnią się pod względem rejestru wrażliwości i odporności.
Niektórzy wszystko przyjmują doświadczenia jak leci, a inni panikują z powodu drobiazgów. Niektórzy
niemalże mdleją na widok zadrapanego kolana, a chwilę później są w stanie zdzierżyć (i nawet z
względną przyjemnością obejrzeć) krwawy horror. Ludzkie mocne i słabe strony to niepowtarzalna
kombinacja, a przy tym naznaczona niespójnością. Poznałam wielu ludzi, którzy są silni fizycznie i
psychicznie, ale myśl o jakiejkolwiek niedogodności lub dodatkowej pracy wytrąca ich na dobre z
równowagi. Analogicznie, wielu wydawałoby się kruchych i delikatnych ludzi okazywało się
nieustraszonymi wojownikami ,którym niestraszny ból czy wysiłek. Są też właśnie ludzie, którzy, tak
jak ja, nie będą w stanie oglądać przemocy na ekranie, mimo że mimozami na co dzień nie są.

Po drugie. Zamiana rzeczywistości na chwilę w innym wymiarze to nie moja bajka. Niby jestem
marzycielką, ale zawsze staram się, żeby moje nogi stąpały po ziemi. Nie lubię gdy ludzie (w tym ja,
rzecz jasna), przechodzą nieuważnie obok czegoś, w czym kryje się sens życia lub nie próbują czerpać
z tego, co mają na co dzień, a zamiast tego próbują upodobnić swoje życie do czegoś, co widzieli na
ekranie, albo mają cały czas „ekranowy punkt odniesienia”, tym samym żyjąc tylko pomysłami innych
ludzi lub regularnie szukając ekscytujących bodźców z zewnątrz. Co może być lepsze od trwania w
danej chwili (jeśli nie jest naznaczona katastrofą czy tragedią, o której próbujemy na chwilę
zapomnieć)? Co może być lepsze od chropowatej rzeczywistości, pięknej, intensywnej, wyboistej,

poetyckiej i ociekającej treścią? Czuję się nieswojo jeśli oferuje się mi za dużo odskoczni od
rzeczywistości lub jakąkolwiek formę alternatywnej rzeczywistości ponieważ gdzieś pod skórą boję
się, że ominie mnie coś ważnego. To też chyba z tego powodu nie uznaję narkotyków 😉 Tak jakbym
bała się, że spóźnię się na własny program na żywo, który jest najważniejszy na świecie.

Last, but not least, problemem jest bycie na łasce serwowanych wrażeń. Zorientowałam się,
że nie czuję się do końca komfortowo jako widz. Nie lubię, gdy karmi się mnie przytłaczającymi
obrazami, a powiedzmy sobie szczerze, że większość filmów zawiera dość szokujące epizody. W głębi
serca, źle znoszę przymus doświadczania czegoś zainscenizowanego tak jakby to było realne; nie ma
odwrotu, i muszę czasem zobaczyć coś, co wolałabym „odwidzieć.” Filmy mają to do siebie, że
opanowują dwa kluczowe zmysły – słuch i wzrok – i doświadczamy świata przedstawionego niejako
bez reszty, w przeciwieństwie do czynności takich jak czytanie książki lub słuchanie muzyki. Gdy
czytam, mogę zadecydować o tempie i dokładności, widzę też jak ona jest skonstruowana, na jakie
części podzielona. Widzę jej „szwy.” Książka lub przedstawienie teatralne nie jest doświadczeniem
totalnym, ale raczej zaproszeniem do innego poziomu rzeczywistości, z niebagatelnym polem
manewru. W teatrze też ma się na ogół świadomość „szwów” łączących części przedstawienia.
Rzadko kiedy w teatrze odnosimy wrażenie, że świat jest zupełnie „realny” i mógłby stanowić
doskonałą podróbkę codzienności. Tymczasem w kinie wręcz przeciwnie: człowiek jest zanurzony w
obcym dramacie: emocje, przemoc, seks wdzierają się pod powieki czy się tego chce czy nie – chyba
że będziemy oszukiwać i skupimy się na przysłowiowym popcornie lub przefiltrujemy treść
dostarczaną przez zmysły w jakiś inny sposób. Ale jeśli zanurzymy się w świecie przedstawionym,
odczujemy wszystko jakby to miało miejsce naprawdę. To właśnie świadomość, że świat
przedstawiony (realnie) został zaprojektowany aby wywołać określone emocje u widzów sprawia, że
jestem nieufna w stosunku do tego medium.

Reasumując, te wszystkie powody sprawiają, że szukam szczęścia i rozrywki gdzieś poza
kinem. Trochę się trzeba natrudzić, żeby mnie namówić na seans. Kiedy już pokonany zostanie ten
pierwszy opór to jest duża szansa, że film mi się spodoba, jeśli tylko nie będzie w nim za dużo
przemocy czy krępujących scen. Ale gdy tylko ponownie rozbłysną światła w sali kinowej, rychło
powrócę do moich codziennych trosk, z niecierpliwością powracając do interakcji z rzeczywistością.

Brak komentarzy

Napisz komentarz