Lekcja do odrobienia po trzydziestce

Pomyśl chwilę i spróbuj sobie przypomnieć okres w życiu kiedy miałeś wrażenie, że możesz podbić świat. Albo okres w życiu, kiedy byłeś przekonany, że zostałeś stworzony do czegoś nieprawdopodobnego i wielkiego.

Gdy napotykałeś na przeciwności, brnąłeś przez nie dzielnie, nieustraszony, a potem otrzepywałeś się i szedłeś dalej i dalej. Wydawało ci się, że im dalej szedłeś, tym mądrzejszy się stawałeś, wchłaniając wszystko jak gąbka. Ja czułam się tak w wieku około dwudziestu jeden-dwóch lat.

To był jedyny czas w życiu, kiedy byłam chorobliwie rozgadana w trzech językach, głównie mówiłam o sobie, wypowiadałam na głos wszystkie “genialne myśli” które przechodziły przez mój “genialny umysł.”

Pamiętam, gdy mój kolega filozof z Francji raz stracił cierpliwość i nakrył mi usta dłonią, bo nie mógł się przebić w rozmowie (sukcesu zagadania kogoś na śmierć już nigdy z Francuzami nie powtórzyłam).

Na szczęście życie ma swoje sposoby, aby nawet tych najbardziej opornych i zapatrzonych w siebie ludzi nauczyć cennych lekcji…. Dla większości z nas nadchodzi w końcu dzień, kiedy do drzwi stuka rzeczywistość i uświadamiamy sobie, że tak naprawdę, nie jesteśmy AŻ TACY wspaniali i nie AŻ TAK genialni . Zwykle dzieje się to, na szczęście, w kilku etapach. Napiszę o jednym z nich.

Przed 35-tymi urodzinami słyszałam czasem od przyjaciół, że w okolicach tego wieku metrykalnego nagle zmieniło się im postrzeganie samych siebie i swoich możliwości.

Nagle zyskiwali bolesny wgląd w to, że chociaż są w stanie dużo w życiu zrobić, jest też wiele innych rzeczy, których nigdy nie osiągną albo nie doświadczą.  Opowiadali, że rano budzili się, a ich serce aż po horyzont wypełnione było morzem wątpliwości. Wszystko to w okresie życia, w którym nie narzekali na problemy psychiczne i czuli się w pełni sił.

Muszę przyznać, że ja również przeżyłam/przeżywam coś w ten deseń. To nie jest coś, co trzęsie moim życiem od podstaw i skłania do radykalnej zmiany kursu. To nie ma nic wspólnego z pragnieniem bycia gdzieś indziej lub robienia czegoś innego. Dziękuję Bogu codziennie za ludzi których mam wokół siebie i za wszystko co mam, ponieważ realizuję moje największe marzenie: czuję się kochana i potrzebna każdego dnia i mam nielimitowany dostęp do przytulasów i całusów.

Cała trójka naszych dzieci z chęcią okazuje mi uczucia, a mąż jest dobrym kompanem.

Niemniej jednak, (w końcu) uświadomiłam sobie z wyrazistością, że nie tylko nie osiągnę kilku rzeczy, które gdzieś tam kiedyś rozważałam (np. nie będę dyplomatą), ale również (trochę przykro się do tego przyznać) jestem o wieeeeeele mniej doskonała w porównaniu do wizerunku siebie samej, który sobie sama wytworzyłam na przestrzeni lat.

Gdy byłam młodsza, odnosiłam wiele sukcesów szkolnych. Uczestniczyłam w olimpiadach i konkursach, byłam kilkakrotnym laureatem, dzięki czemu nawet nie musiałam zdawać matury. Przyspieszyłam swoje studia zarówno na Dartmouth College jak w Uniwersytecie Montrealskim.  Cały czas pilnie pracowałam, zdobywałam dobre oceny. Przez to nauczyłam się postrzegać samą siebie jako „pracusia.”

Tyle, że… ostatnio byłam na pełny etat na uczelni dwanaście lat temu. Rzeczywistość się zmieniła. Muszę wykonać sporo pracy nad moim „tu i teraz” i spojrzeć na siebie od nowa. Zadania, które mam obecnie, są też zupełnie inne.

Obecnie prowadzę bardzo zajęte życie z racji na trójkę małych dzieci oraz kilka-kilkanaście godzin pracy. Muszę czuwać nad tym, żeby dom był w jako-takim stanie, żeby wszyscy mieli co jeść, żeby zakupy były robione na bieżąco, dzieci były zaopiekowane i zawożone do przedszkola (starsi), plus obowiązki związane z pracą.

Teoretycznie nie mam sobie zbyt wiele do zarzucenia, a jednak oświeciło mnie niedawno, że chociaż jestem z pewnością zajęta, to już nie jestem tą samą systematyczną i pilną osobą co kiedyś.

Wykonuję wiele rzeczy na pół gwizdka, ponieważ mam wrażenie, że jeśli zrobię inaczej, to dana czynność zajęłaby za dużo czasu kosztem innych czynności, czyli koniec końców nie byłabym w stanie wszystkich zmieścić w swoim grafiku.

Jest w tym trochę poprawnego rozumowania i wszyscy rodzice małych dzieci zdają sobie sprawę, że nie powinni popadać w perfekcjonizm.

ALE na dłuższą metę to podejście może stać się szkodliwe. Na przykład: nawet wtedy, gdy mam wystarczająco czasu na konkretne zadanie (rzadko), i tak nie skupię się na nim tak jak trzeba i odbębnię je aby mieć je zaliczone.

Co więcej, cały Boży dzień toczę walkę, albo dokładniej, walczą chaos z porządkiem, porządek z chaosem. Wymyśliłam już kilka strategii aby trzymać chaos pod kontrolą, ale on i tak często jest górą. Nie wykonuję czynności w logicznej kolejności. Mam problem z sekwencjami i konsekwencją. Robię te same rzeczy inaczej za każdym razem, bez powodu.

Aby zilustrować moją niedoskonałość i wyzwania jej towarzyszące w (mam nadzieję) trochę zabawniejszy sposób, poniżej zamieszczam kilka skarg, które wyczytuję z myśli tych, którzy żyją wokół mnie (gdzieś głęboko nie chciałabym aby te projekcje okazały się prawdziwe… ale pewnie odzwierciedlają rzeczywistość):

“Gotowanie mojej żony jest strasznie przewidywalne. Gdy zaczyna się brać za obiad wieczorem, wzdycha ciężko „znowu gotowanie” i przygotowuje coś mało oryginalnego. Nie cieszy mnie otwieranie pojemnika z jedzeniem następnego dnia w pracy.”

“Mama czasem tak się zasiedzi w domu, że nie chce nas nawet brać na spacer do parku. Rzadko pozwala nam na brudne kreatywne zabawy z farbami.”

“Przeszywa mnie dreszcz za każdym razem gdy widzę jak wyjeżdża z garażu o poranku. Nie ma się co dziwić, że samochód jest zarysowany, a skarpa nadszarpnięta.”

“Ta kobieta prawie nigdy na czas nie odpowiada na wiadomości tekstowe. Zwykle usprawiedliwia się tym, że gdzieś „porzuciła telefon niewiadomo gdzie” i oddzwania dopiero na następny dzień.”

“Wygląda na intelektualistkę, ale kiedy pytam ją o książki, które ostatnio przeczytała, odpowiada, że teraz czyta tylko pięć książek na rok i nie jest w stanie opisać ostatniej, którą przeczytała.”

“Jest strasznie chaotyczna jako korepetytor. Przychodzisz do niej i siadasz w fotelu, a ta leci po herbatę, potem po odtwarzacz CD, albo po brakujący ołówek, jakby nie mogła zrobić tego przed spotkaniem. Musi mieć jakąś nadpobudliwość, która nie została oficjalnie zdiagnozowana.”

“Nikt by nie uwierzył, ale widziałam jak któreś z dzieci zlizywało z podłogi jedzenie, które upadło ze stołu.”

“Nie wyposaża swojej spiżarki jak porządna gospodyni. Zero nasadzeń wokół domu. Podwórko to kupa błota i chwastów, widok godny pożałowania!”

“Zadaje zadanie, a potem to zadanie kompletnie wylatuje jej z głowy.”

“Modli się do Mnie regularnie, ale modlitwy ma chaotyczne i niedokończone, w dziwnych porach dnia. Czasami mam wrażenie, że karmi mnie resztkami.”

Pocieszam się, że lepiej wiedzieć o niedoskonałościach niż przebywać w chmurach. Z tego co wiem od mądrych i pobożnych ludzi, Bóg działa w ludziach przez słabości. Gdy opadają nam skrzydełka to Bóg może w końcu przejąć stery, których dotąd kurczowo się trzymaliśmy, ufni we własne siły.

Brak komentarzy

Napisz komentarz