Niebo nad nami

Ten tekst dedykuję pamięci mojej niedawno zmarłej koleżanki z pracy, pełnej ciepła i humoru mamie
trójki dzieci.

Nic nie daje mi ostatnimi czasy tak wielkiej i namacalnej pociechy jak świadomość, że dusza człowieka
jest nieśmiertelna. Rozumowo to niby zawsze pojmowałam – w końcu Platon bardzo dobrze to
zagadnienie wytłumaczył, a chrześcijaństwo podniosło je do rangi najwyższej – ale nie czerpałam z tej
wiedzy korzyści, a tym bardziej konkretnej pociechy.

Dopiero od jakiegoś czasu głębiej doświadczam prawdy o ciągłości istnienia duszy i wierzę mocno w
to, że między nami a zmarłymi może zadzierzgnąć się szczególna relacja polegająca na wzajemnej
obecności i pomocy.

„Rychło w czas”, można by rzec. Ponieważ w dzieciństwie i młodości nie chodziłam wcale na pogrzeby
(mój Dziadek zmarł dopiero gdy miałam 27 lat, a parę innych pochówków opuściłam z powodu
pobytu za Oceanem), a groby rodzinne były oddalone o wiele kilometrów od mojego miejsca
zamieszkania, temat relacji między żywymi a zmarłymi był odległy.

Sytuacja zaczęła się zmieniać kilka lat temu, gdy zostałam poproszona o przetłumaczenie książki z
angielskiego na polski. Ta książka nosi tytuł „Uwolnijcie nas stąd” i jest to wywiad –rzeka z Marią
Simmą, kobietą, która regularnie rozmawiała i przebywała z duszami czyśćcowymi, zapewniając
pewnego rodzaju komunikację między żyjącymi z rodziny a zmarłymi. Tłumaczyło mi się ten tekst
zadziwiająco łatwo, niczym wciągający kryminał, a wiele zagadnień dopiero wtedy zaczęło docierać
do mojej świadomości. W końcu zaczęłam rozumieć, jak bardzo istotna jest pamięć o zmarłych i w
jaki sposób mogą nam oni towarzyszyć już z góry. Z książki można było się dowiedzieć o tym jak
pomagać duszom przez drobne wyrzeczenia czy modlitwę. Co istotne, ta pomoc może dać początek
prawdziwej relacji, relacji dwustronnej, w którą każdy wnosi coś szczególnego. My, żyjący, mamy
przewagę następującą: będąc jeszcze na ziemi mamy wolną wolę i czas, by zbliżać się do Boga i ludzi
każdym słowem, gestem i uczynkiem, a dusze na górze nie mogą już nic zmienić w swoim ziemskim
żywocie. Posiadają jednak coś innego: mają pełniejszą wiedzę o rzeczach ludzkich i Bożych oraz
świadomość dobra i zła, którą zyskują podczas przejścia na tamten świat, podczas gdy my, żyjący na
ziemi, opieramy się jeszcze na nędznych ludzkich przebłyskach wiary i rozumu.

Wspaniale było wczytywać się w kolejne karty tłumaczonej książki i zyskiwać przekonanie, że gdzieś
nad nami w niebie znajdują się ludzie, którzy obserwują nas z troską i miłością. Widzą nas oni takimi
jakimi jesteśmy, z wadami i zaletami, i mogą nam pomóc kierować się w stronę dobra. My z kolei
możemy im pomóc w procesie oczyszczania się.

Po lekturze Marii Simmy wpadło mi w ręce jeszcze kilka ciekawych tekstów traktujących o
rzeczywistości pozagrobowej, w tym fragmenty Dzienniczka św. Faustyny i świadectwo Alicji
Lenczewskiej, mistyczki ze Szczecina. Niesamowita była zbieżność faktów i opisów w tych źródłach,
mimo wielkich różnic w stylu i słownictwie.

W międzyczasie odwiedzali mnie regularnie Świadkowie Jehowy (nota bene dziś też byli, bo moje
delikatne sugestie, że „już może lepiej skończyć rozmowy” nie odniosły pożądanego skutku a nie

mam serca zadziałać bardziej drastycznie). Z grzeczności słuchałam co panie miały do powodzenia, a
potem gdy już wyczuwałam, że zaczynają wchodzić w obszary, które nas różniły, wtrącałam swoje
trzy grosze. Wiadomo było, że w pewnym momencie będzie zgrzyt. Co znamienne, nastąpił właśnie
w punkcie „życie duszy po śmierci”. Panie na przykładzie historii Łazarza próbowały mnie przekonać,
że nie ma czegoś takiego jak kontakt z duszami po śmierci, że to jest pusty rytuał społeczny. Jest
jedno wielkie nic, aż do czasu, gdy nastanie niebo na ziemi. Wieczorem po tym spotkaniu
westchnęłam, „Boże, podsuń mi jakieś cytaty z Biblii, aby łatwiej mi było skonstruować ripostę.”
Wielkim apologetą niestety nie jestem.

Parę dni później poszłam na niedzielną mszę i ksiądz proboszcz z mojej parafii zaczął swoją homilię od
przytoczenia trzech fragmentów Pisma Świętego na temat rzeczywistości pozagrobowej.
Niewiarygodne… wystarczyło przejść 700 metrów dzielących mój dom od kościoła i już wszystko
miałam podane na tacy. Na pewno była to dla mnie zachęta, by mocniej uwierzyć. Łatwiej jest się
zmotywować do dobra, jeśli się wierzy, że niebo to nie jakieś eteryczna łąka z duchami czy wielka
czarna dziura, tylko tętniący życiem i miłością świat, w którym na każdego czeka miejsce.

Łatwiej jest też znaleźć pocieszenie i nadzieję.

Wiosną 2019 roku straciliśmy nienarodzone dzieciątko w pierwszych tygodniach ciąży. Bardzo
smutne doświadczenie. Zleciliśmy badania genetyczne, bo zależało mi, aby wiedzieć już tu i teraz, kto
to był, czy chłopiec, czy dziewczynka. Okazało się, że był to synek. Nazwałam go Celestyn (Niebiański).
Co jakiś czas zatrzymuję się w mojej codzienności i próbuję sobie wyobrazić jak się po mojej śmierci
poznamy. Wyjdzie mi na spotkanie jakiś człowiek trochę podobny do mnie, trochę do męża, i powie
„Mamo”. Nic mnie tak nie leczy i nie koi jak nadzieja, że się zobaczymy i przytulimy, i już będziemy w
komplecie.

I tam też są wszyscy Ci, których żegnamy z głębokim smutkiem, często z niedowierzaniem.

Trzeba się zatem dobrze postarać, żeby do tego tętniącego życiem Nieba się kiedyś dostać.

Brak komentarzy

Napisz komentarz