Wiersze z Montrealu

Mały powrót do przeszłości, czyli garstka wierszy “kanadyjskich”.

 

(2004) Adveni, amavi

 

To nie ciebie, miasto-wyspo

Kochałam, nie twoje szare brukowane

alejki i ciemne pomniki

Nie w twoich ramionach

szukałam schronienia

 

Przybyłam

 

Jakże niezręcznie opiewać mi teraz

tę przybraną miłość do ciebie

Rano, gdy budzę się do twojego światła

i wyciągasz do mnie ramiona

 

Pozwalam ci uwodzić mnie

dźwiękami i zapachami

koronkami w greckich oknach,

lśniącą taflą Lachine.

Zapatrzona zapominam choć na chwilę,

Miasto-wyspo, dlaczego przybyłam

Dziękuję

 

 

(2005) Bez tytułu

Nie okiełznam cię, świecie

nie zdołam ogarnąć

próbując po kawałku codziennym

z rozumem czy z rozmachem

 

Zawsze będzie to moje ja

ograniczone, choćby i nawet

wspięło się nieco wyżej

po nici z tuniki Pana Boga

 

Nie okiełznam cię, świecie

nie zdołam nazwać kosmosem

poukładać i poczuć święty spokój

Tak jak nie obejmę konarów drzewa

z wiatrem grającym na liściach

 

Nie ogarnę cię, więc tylko powoli

krok po kroku, próbuję

towarzyszyć jak wierny pies u nogi

 

 

(2006) Rozedrganie

 

Kim jestem? – struną napiętą

Raną żalu rozdartą

O każdy moment się biję

 

W twarzy ściągniętej

W ciele o rytmie staccato

Mieszka mój żal – przepastny

 

Tak nagle spadł na mnie, jątrzący

Drążący we mnie powagę

Niechcianą, bo taką napiętą

 

A mądrość nie jest napięciem

Lecz nitką długą, swobodną

 

Chciałabym kiedyś, gdzieś

Poczuć ją opuszkami

 

(2007)  Powrót

Jestem już – uspokajam ich

na powierzchni, wdrapałam się

po dantejskich ścieżkach podziemnych

wśród mrocznych zakamarków

po wąskich wydrążonych szlakach

Nie samą solą żyje człowiek

 

Tu śnieg przytulił mnie, przywitał

Pod białym puchem łatwiej zapomnieć

o podziemnym, ciemnym szybie

odkryć nadziemne konstrukcje

architekturę otwartą

 

Jak dobrze

Solny pył wżera się w skórę, do łez

Ale oczyszczę się, obmyję

 

Jestem już – uspokajam ich

w przestrzeni nieograniczonej

– uspokajam siebie

 

Brak komentarzy

Napisz komentarz