Strefa dyskomfortu

Nie było to komfortowe.

Nie mógł już grać półsłówkami, spieszyć się tak, że poły garnituru i krawat powiewały na wietrze. Musiał tam wejść, skłonić pokornie głowę, usiąść w ciszy w fotelu tuż przy poręczy łóżka. Powstrzymywał się świadomie od bębnienia palcami w blat i trzęsienia zniecierpliwionymi nogami. Czuł się spętany, niezręczny.

 

Była mała, coraz mniejsza, zasuszona.

Oddychała głęboko i wolno.

Czasami jęknęła.

 

Odnajdywał się na krótko, gdy ktoś coś powiedział, coś o lekach, lekarzach, leczeniu. Podchwycił temat, wdzięczny, że nie musi tkwić tam milcząco i posępnie, biernie. Coś trzeba zrobić, jakiś cel obrać.

Jakie to życie tak w ogóle, jakie to marne, ciągnące się niemiłosiernie.

Myśli tętniły mu w głowie, kłusowały, trudno było je zatrzymać. Coś przecież trzeba zrobić. Wypić proponowaną szklankę wody i coś przedsięwziąć.

Brak komentarzy

Napisz komentarz