23 sty Strefa dyskomfortu
Nie było to komfortowe.
Nie mógł już grać półsłówkami, spieszyć się tak, że poły garnituru i krawat powiewały na wietrze. Musiał tam wejść, skłonić pokornie głowę, usiąść w ciszy w fotelu tuż przy poręczy łóżka. Powstrzymywał się świadomie od bębnienia palcami w blat i trzęsienia zniecierpliwionymi nogami. Czuł się spętany, niezręczny.
Była mała, coraz mniejsza, zasuszona.
Oddychała głęboko i wolno.
Czasami jęknęła.
Odnajdywał się na krótko, gdy ktoś coś powiedział, coś o lekach, lekarzach, leczeniu. Podchwycił temat, wdzięczny, że nie musi tkwić tam milcząco i posępnie, biernie. Coś trzeba zrobić, jakiś cel obrać.
Jakie to życie tak w ogóle, jakie to marne, ciągnące się niemiłosiernie.
Myśli tętniły mu w głowie, kłusowały, trudno było je zatrzymać. Coś przecież trzeba zrobić. Wypić proponowaną szklankę wody i coś przedsięwziąć.
Brak komentarzy