Walentynkowo

Gdy oglądam kartkę z serduszkiem, taką typowo-walentynkową, uwagę przykuwa to, że serce
ma obramówkę, która nadaje mu kształt, a środek serca, jeśli rysunek jest odręczny, stanowi
pokolorowane tło, powstałe z wielu cierpliwych kresek, naniesionych jedna na drugą.
Szukając drugiej połówki, marzyłam o tym, żeby to moje serce miało porządny obrys.

Marzyłam o tym, żeby obrysować miłość małżeństwem. Dowolny inny „związek” (a
kandydatów nie brakowało) nie byłby w stanie zapewnić mi spokoju ducha i sumienia, więc
wytrwale czekałam i szukałam. Wyrzucałam sobie czasem, że mam już obsesję na tym
punkcie i może nawet cierpią na tym relacje. Nie wiedziałam zupełnie jak sobie pomóc na tej
płaszczyźnie. Mimo powątpiewania, nie rezygnowałam z marzeń. Małżeństwo to kształt
rozpoznawalny z daleka, zapisany w naturze od czasu Edenu, związek uświęcony, który
zapisuje się w historii. A w języku bardziej współczesnym, to projekt rozciągający się na całe
życie, który można i należy wypełnić tym, co najlepsze: treścią zwykłej codzienności,
składającą się z wielu pozornie podobnych do siebie dzionków, od wschodu do zachodu
słońca i od zachodu do wschodu.

Niedawno odgrzebałam swoje montrealskie dzienniki z 2004/2005 roku. Na każdym kroku
trafiam na fragmenty traktujące o trudności odnalezienia siebie na własnej osi czasu.
Prawda jest taka, że nie wiedziałam za bardzo jak rozłożyć siły, ile jeszcze trzeba będzie biec
przed siebie i w siebie inwestować, a kiedy już będzie można osiąść i zająć się wypełnianiem
treścią bardziej zdefiniowanej rzeczywistości. Męczyło mnie to, że pragnęłam założyć
rodzinę, chciałam nadać życiu konkretny obrys, ale nie wiedziałam kiedy to marzenie będzie
mogło się ziścić (i czy w ogóle). Mam nawet wiersz z tego okresu, w którym pytam moje
przyszłe wymarzone dziecko kiedy przyjdzie na świat. Ale nie ten wiersz zacytuję, tylko
fragmencik dziennika, w którym po raz setny próbowałam siebie przekierować na
codzienność, żeby tak ciągle nie zamartwiać się tym, co dalej:

Dochodzę do (oczywistego) wniosku, że życie składa się ono z mniej lub bardziej
ciekawych dni, które liczy się jeden po drugim, wolniej lub szybciej, mniej lub bardziej
radośnie. I nawet jeśli pojawią się nagle na horyzoncie jakieś większe byty, coś bardziej
zdefiniowanego, na przykład konkretna praca-zadanie lub dziecko, które trzeba będzie
wychować- to zamiast zamaszystego myślenia „na zaś” trzeba będzie codziennie odpowiadać
na tę rzeczywistość, kawałek po kawałku, dzień po dniu, raz lepiej, raz gorzej, ale z uporem
maniaka. Ćwiczę więc tę silną wolę, próbuję odnajdywać się w swojej rzeczywistości dzień po
dniu, wyznaczać sobie cele bliższe i dalsze, trzymać się trochę kurczowo tego, co mam, nie
licząc na to, że wszystko musi mieć od razu głęboki sens, nie licząc na żadną radykalną
révélation- ale mając nadzieję na to, że « jakiś » sens się jednak napatoczy. Bo jak na razie u
mnie sezon mrówczany, trochę naiwny w swojej zajętości, ale głęboko rozwijający. Nie
powinnam się bać tego, co będzie potem.

Bardzo chciałam znaleźć konkretne zadanie na całe życie, dostać w prezencie drugiego
człowieka, który razem ze mną będzie wypełniał treścią kolejne dni. Ponieważ dłuższy czas
upłynął zanim poznałam mojego męża, starałam się treściwie przeżywać codzienność, dzień
po dniu, z mozołem. Nie było tak łatwo, bo chcąc- nie chcąc czułam się jak w poczekalni w
oczekiwaniu na Sens życia. Istnieją ludzie, którzy są w stanie jakoś łagodniej rozgrywać
oczekiwanie na drugą połowę i po prostu spokojnie zajmują się swoimi sprawami. Ja, mimo

tego, że rozwijających zajęć miałam mnóstwo, miałam z tym wyraźną trudność. Z drugiej
jednak strony trudno nie zauważyć retrospektywnie, że to silne pragnienie i determinacja były
siłą napędową, która potem dała mi odwagę do podjęcia właściwych decyzji we właściwym
czasie i przygotowała mnie na spotkanie tego jedynego.

Cieszę się, że tamten trudny rozdział już zamknięty.

A teraz życzmy sobie, żeby mrówcza proza codzienna, dobrze przez lata oczekiwań i
samotności przećwiczona, nie przysłaniała nam poezji łączącej nas miłości.

Brak komentarzy

Napisz komentarz