Z wiarą przez poligon

Miło jest kształcić się na humanistę. Oswajać kolejne universum języka obcego, śmiać się z dziwnych tworów syntaktycznych starożytnej greki lub komicznej nowożytnej frazeologii. Nie posiadać się ze zdumienia, że jedną rzecz można opisywać i postrzegać z tak wielu perspektyw, a odległe konteksty stykają się w analogii w najmniej oczekiwanym momencie. Humanistyka to też gorące spory i ciekawe rozmowy przed i po seminariach z filozofii lub socjologii, wieczorki poezji, narodziny małych stowarzyszeń pasjonatów wspólnych tematów.

Nawet gołe oko w stanie wykryć jednak pewną rysę w idyllicznej skądinąd egzystencji humanisty. Liczba kończących studia humanistyczne wierzących jest zauważalnie niższa od liczby osób wierzących, które kilka lat wcześniej te studia zaczęły. Oczywiście, taki stan rzeczy można uzasadnić wieloma czynnikami i każda historia będzie inna, ale jedną z przyczyn takiego a nie innego stanu rzeczy jest to, że studia humanistyczne to prawdziwy światopoglądowy poligon.

Wydaje się, że studenci przedmiotów ścisłych mają większy komfort: ich studia opierają się w dużym stopniu na materiałach i konkretach.  Na codzień nie drążą wgłąb przekonań, światopoglądu, nie ma tak szalonej dowolności interpretacji przedmiotu badań.  Sfera sacrum jest zawieszona gdzieś wyżej niż akademickie operacje na ścisłej materii. Ujmując rzecz obrazowo, studenci nauk ścisłych mogą zamknąć drzwi swojego laboratorium i pójść w spokoju ducha na spotkanie w duszpasterstwie. U humanistów gorzej z tym spokojem ducha.

Nauki humanistyczne, skądinąd ubogacające i rozwijające, wprowadzają do serca niepokój, a umysł jest regularnie trawiony przez tornado nieoczywistych pojęć i subiektywnych perspektyw. W ostatnich dekadach humanistyka ze szczególnym upodobaniem zajmuje się dekonstrukcją instytucji, demaskowaniem sposobów w jaki narracja lub zbiorowa pamięć służą produkcji kultury, odnośników społecznych, pomników myślowych i instytucji. Temu procesowi dezintegracji podlega również sacrum, które pod kątem tej operacji odziera się z mistyki i postrzega przez pryzmat niedoskonałej instytucji Kościoła lub sprowadza do sztucznego zbioru ograniczeń. Bóg w tej konfiguracji nie jest Kimś danym i dającym wszystko inne, ale martwym konstruktem myślowym, bez którego można się doskonale obyć, a tylko nieliczni zdają się Go potrzebować. Sacrum, ściągnięte na poziom ludzki, staje się banalne, poddane świeckiej terminologii. Przykładowo, jeden ze znanych mi profesorów Uniwersytetu Montrealskiego wspominając rzeźbę Berniniego mówił o “halucynacjach” Św Teresy z Avila, co napotkało opór jednej z chrześcijańskich studentek:  delikatnie, acz dobitnie poprawiła ona profesora, “to nie były halucynacje, ale widzenia mistyczne.”

Relacje wierzących humanistów z wykładowcami  bywają napięte. Podważanie tradycji, kanonów i kodeksów etycznych to prawdziwe hobby niektórych utytułowanych humanistów.  Uwielbiają wytrącać z równowagi i pozbawiać studenta jego punktów odniesienia, drążą, aż wszystkie pewniki rozlecą się jak domek z kart, a potem wspaniałomyślnie oferują swoje doradztwo akademickie lub, co też się zdarza, zostawiają studenta w stanie zawieszenia, z wieloma pytaniami na które nie znajduje odpowiedzi, albo – co też powszechne – nieszukającego odpowiedzi, ponieważ niedomknięcie konceptualne jest w naukach humanistycznych bardziej cenione niż uzyskanie jednoznacznego wyniku (który z dobrych reżyserów pozwoliłby sobie na happy end?) Monolitu instytucji i jednoznacznych rozstrzygnięć współczesna humanistyka nie lubi. Od żelaznego kanonu, nawet w literaturze, odchodzi świadomie – każdy może mieć swój kanon, byle potrafił o nim przekonująco powiedzieć bądź napisać.

Humanista współczesny skupia się na tym, co nietypowe, co z pogranicza, wywrotowe i kontrowersyjne, co wychodzi poza szeroko rozumiane ramy. Jeśli zainspiruje go to do doskonalszego wsłuchania się w człowieka i jego historię, to chwała mu za to. Ale jeśli uczyni on z tego narzędzie do szukania dziury w całym i zaszczepiania bakcyla rozchwiania tam, gdzie coś dobrze działa – to może szybko prowadzić do niegodziwości i taniego krytykanctwa, a więc do degradacji.

Co z konstrukcją? Konstruuje się teraz kolejne nowe tożsamości i nowe historie, i to nawet w ramach studiów literackich.  Stare uległo już (ponoć) dawno dekonstrukcji. To właśnie kolejne wyzwanie na poligonie wiary:  potęgowane przez wykładowców przeświadczenie, że chrześcijanie reprezentują jakiś dawny, niedzisiejszy porządek. Wielu profesorów uważa, że właściwie jest już tak “pozamiatane”, że nawet nie ma o czym dyskutować. Ciężka to konfrontacja. Od szanowanych autorytetów adepci humanistyki dowiadują się przecież, że Bóg, który jest dla nich najważniejszy, nadaje się co najwyżej do muzeum myśli ludzkiej.

Powyższe akapity opisały pewne aspekty walki na sali wykładowej. Istnieje również przestrzeń poza nią, czyli kontekst społeczny, towarzyski. Trudny, ponieważ znaczny odsetek humanistów szczyci się świeckimi wartościami i wyznaje lewicowy światopogląd, który w obecnej odsłonie w kilku znaczących punktach odbiega od etyki chrześcijańskiej. Humanista, jeśli dana mu jest łaska mocnej wiary, da radę przejść zwycięsko przez poligon. Wierząc, nie jest ani trochę mniej humanistą, pomimo że tak może się uniwersyteckim autorytetom wydawać. Wyjdzie ponad ograniczenia i atomizację współczesnych artes liberales.  Pozostaje mu życzyć, aby jego życia i dzieła były przeniknięte wiarą, nadzieją i miłością. Tymi trzema, z których największa jest miłość.

W tym miłość do odeszłych od wiary przyjaciół-humanistów, bo za nimi nie przestaje się nigdy tęsknić.

Brak komentarzy

Napisz komentarz